Farsa, jaką w iście putinowskim stylu, zafundował społeczeństwu premier tego rządu, organizując cenzurowaną „debatę z internautami” – obnaża lęk rzekomych liberałów przed siłą wolnego słowa i dowodzi, że obecny układ dostrzega w Internecie główne zagrożenie dla swoich interesów. I choć zapowiedź wycofania się rządu z zapisów ustawy o grach, wprowadzających tzw. Rejestr Stron i Usług Niedozwolonych została odebrana jako „zwycięstwo internautów” – jestem przekonany, że obietnica ta stanowi jedynie element dezinformacji, a rząd Donalda Tuska nie ma najmniejszego zamiaru rezygnować z totalnej kontroli społeczeństwa. Nie ma zamiaru – ponieważ projekt objęcia nadzorem całego życia publicznego, a w szczególności obiegu informacji jest integralną częścią planu, jaki od początku swoich rządów realizuje Platforma.
Tylko haniebnej osłonie medialnej, jaką roztoczono nad partią powołaną przez ludzi Departamentu I SB MSW zawdzięczamy, że przez dwa lata Polacy nie dowiedzieli się - w ilu obszarach i w jaki sposób obecny rząd sprawuje nad nimi kontrolę.
Za podstawę planu Platformy przyjęto starą, sprawdzoną zasadę stanowiąca, że kto posiada informację, ten ma władzę. Kto zaś posiada informację pełną – ten dysponuje władzą totalną. Do takiej władzy dążyli namiestnicy PRL, używając policji politycznej jako narzędzia kontroli i represji społeczeństwa. Jednakże ówczesny stan rozwoju technik informatycznych i brak komputerowych baz danych uniemożliwiał uzyskanie pełnej wiedzy o obywatelach i objęcie społeczeństwa totalnym „nadzorem elektronicznym”. To, co peerelowska bezpieka gromadziła na temat Polaków, wykorzystywano do nadzoru i kontrolowania społeczeństwa, zaś ewentualna wiedza obywatela na temat władzy, była uznawana za zagrożenie, czyli działanie sprzeczne z interesem grupy rządzącej. Informacja była zatem bronią skierowaną przeciwko społeczeństwu i wykorzystywaną wyłącznie dla utrzymania władzy.
Na tej samej zasadzie oparto działania służb specjalnych po 2007 roku, a niespełniony -peerelowski sen o państwie totalitarnym stał się idee fixe dla ludzi, którym powierzono wówczas rządy. Model funkcjonowania służb specjalnych – jako „zbrojnego ramienia” grupy rządzącej, zawdzięcza swoją niezmienność po równo: kontynuacji kadrowej w służbach oraz oczekiwaniom i potrzebom obecnej władzy. Idea elektronicznego i informacyjnego nadzoru (w tym kontroli Internetu) ujawnia swoje ojcostwo w ludziach komunistycznych służb, zdolnych iść z „duchem nowych czasów”. Rozwój technik informatycznych doprowadził „specjalistów” z SB do konkluzji, iż znacznie skuteczniejszą od pałki i donosów tajnego współpracownika formą sprawowania władzy nad społeczeństwem, jest objęcie go systemem elektronicznego nadzoru. Dlatego postawienie na czele „supersłużby” Krzysztofa Bondaryka było decyzją optymalną. Nikt inny nie łączył dwóch, koniecznych dla utrzymania obecnego układu cech: uwikłania w interesy postomunistycznej oligarchii – co miało zapewnić jej „rządowe” gwarancje bezpieczeństwa i wpływów, oraz niemal obsesyjnego zainteresowania gromadzeniem i przetwarzaniem informacji. Kariera Bondaryka przebiega tam właśnie, gdzie dochodzi do zbierania lub przetwarzania informacji, a jego promotorami są ludzie związani z komunistyczną policją polityczną.
Nie może zatem dziwić, że wspólną cechą wszystkich regulacji prawnych, proponowanych przez obecny rząd w zakresie tzw. bezpieczeństwa państwa, jest skupienie całej władzy w rękach Krzysztofa Bondaryka. Formalnym pretekstem, uzasadniającym wydawanie nowych aktów prawnych jest rządowy „Program ochrony cyberprzestrzeni RP na lata 2009-2011", przyjęty przez rząd Tuska w marcu 2009 roku. Podstawowe założenia tego programu przewidują przekazanie szczególnych uprawnień w zakresie „ochrony infrastruktury krytycznej kraju, w przede wszystkim krytycznej infrastruktury teleinformatycznej” Ministerstwu Spraw Wewnętrznych i Administracji oraz Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Ma to doprowadzić do „zwiększenia poziomu bezpieczeństwa krytycznej infrastruktury teleinformatycznej państwa, zwiększenia poziomu odporności państwa na ataki cyberterrorystyczne, oraz stworzenia i realizacji spójnej dla wszystkich zaangażowanych podmiotów administracji publicznej oraz innych współstanowiących krytyczną infrastrukturę teleinformatyczną państwa polityki dotyczącej bezpieczeństwa cyberprzestrzeni”. Tyle teoria.
Praktycznych wzorców nie trzeba daleko szukać. W tym samym czasie, gdy rząd Tuska opracowywał program ochrony cyberprzestrzeni, w putinowskiej Rosji wydawano kolejne akty prawne w ramach oficjalnego, rządowego „programu bezpieczeństwa antykryzysowego” i „publicznej kampanii przeciwko terroryzmowi”. Wszystkie łączył jeden, wspólny mianownik – prowadziły do zwiększania (i tak niebotycznych) uprawnień służb specjalnych, a tym samym – do rozbudowy systemu kontroli nad społeczeństwem. Nikt w Rosji nie ukrywał, że pod oficjalnymi, propagandowymi hasłami rządzący tym państwem „siłownicy” dążą do umocnienia władzy, m.in. poprzez radykalne zwiększenie nadzoru elektronicznego. Program został zapoczątkowany przez płk KGB Władymira Putina już w roku 2005, gdy w ramach projektu „Bezpieczne Miasto” zainstalowano w rosyjskich miastach tysiące kamer na dworcach, ulicach, w parkach, kinach i wielu innych miejscach. Rosyjskie organizacje obrońców praw człowieka wskazywały, że program jest wykorzystywany głównie przez FSB do śledzenia opozycyjnych wobec Kremla działaczy organizacji politycznych i obywatelskich i podawały liczne przypadki aresztowań, dokonywanych na podstawie ulicznego monitoringu. Jednocześnie uruchomiono tworzenie ogromnej megabazy danych Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, nazywając ją "jednolitym systemem informacyjno-telekomunikacyjnym" (EITKS). Celem miała być walka ze zorganizowaną przestępczością i zintegrowanie wszystkich dotychczasowych baz danych policji w jednym systemie. Program ma umożliwiać natychmiastowy dostęp do wszelkiego rodzaju informacji o osobie (nagrania audio, video, zdjęcia, odciski palców, dane biometryczne, próbki tekstu) w dowolnym miejscu w kraju i określenie tożsamości na podstawie nawet cząstkowej informacji. Na podobnej zasadzie, organizuje się w III RP potężną bazę w ramach systemu PESEL 2 - który ma umożliwić dostęp do wszystkich danych, jakie władze ale i firmy prywatne gromadzą o obywatelu. Już w tej chwili szef ABW nadzoruje liczne systemy informacji: SIP (prokuratura), system informacji więziennictwa, ZUS, system informacji o osobach poszukiwanych, system ewidencji pojazdów, rejestr skazanych, rejestr ewidencji gruntów, NIP, REGON i wiele innych. Wszystkie one gromadzą informacje o najróżniejszych przejawach naszej aktywności życiowej. Tym co je łączy, to numer PESEL.
Podobnie - jak w przypadku aktywności „siłowników”, również działaniom środowisk służb pereelowskich towarzyszyły pozory legalizmu i demokracji, ponieważ formalne decyzje zapadały w sposób zgodny z obowiązującym prawem, a ich przesłanką były kwestie „bezpieczeństwa narodowego”, „walki z terroryzmem” i „dobra obywateli”. Warto zauważyć, iż argument, jakoby Internet był dla terrorystów „platformą komunikacyjną i narzędziem propagandy” wydaje się mało wiarygodny dla każdego, kto posiada podstawową wiedzę o sposobach wykorzystania tego źródła przekazu. Trudno przypuszczać, by terroryści wysyłali sobie tradycyjne maile, lub kontaktowali się przez popularne komunikatory. Zaszyfrowany tekst bez trudu zaszywa się w obrazku przy pomocy programów do tzw. steganografii, a obrazek umieszcza np. jako zdjęcie z wakacji na publicznym serwerze. Tylko ten, do którego informacja jest skierowana będzie wiedział, jak go rozkodować. Tłumaczenie, że trzeba dać służbom większe możliwości inwigilacji sieci, żeby mogły walczyć z terroryzmem, jest dość marnym pretekstem.
Regulacje prawne, jakie proponuje rząd Tuska idą w kierunku bardzo zbliżonym do rozwiązań rosyjskich. Podstawowym aktem prawnym była ubiegłoroczna nowelizacja ustawy o zarządzaniu kryzysowym, którą przeforsowano w błyskawicznym tempie 6 miesięcy. Zarzucano jej nadmierne eksponowanie roli ABW i udzielenie tej służbie uprawnień do inwigilacji przedsiębiorstw. Na podstawie nowych przepisów ABW uzyskała niekontrolowany dostęp do dokumentów i informacji w firmach zarządzających tzw. infrastrukturą krytyczną (energetyka, wodociągi, transport i komunikacja, teleinformatyka) oraz możliwość wpływu na obsadę stanowisk pełnomocnika ds. kontaktów z ABW. Lektura tekstu ustawy nie pozostawia wątpliwości, że zasadniczym celem jej uchwalenia było wyposażenie służby pana Bondaryka w potężny instrument nadzoru nad przedsiębiorcami. Nowe przepisy nałożyły na szeroki krąg podmiotów obowiązek przekazywania szefowi ABW nie tylko informacji o zagrożeniach o charakterze terrorystycznym, lecz również o zagrożeniach dotyczących działań, „które mogą prowadzić do zagrożenia życia lub zdrowia ludzi, mienia w znacznych rozmiarach, dziedzictwa narodowego lub środowiska”. W praktyce – pod pozorem walki z terroryzmem, dano ABW uprawnienia pozwalające głęboko ingerować w procesy gospodarcze i działalność najważniejszych firm.
Drugim, istotnym aktem prawnym jest gotowy już projekt nowelizacji ustawy o ochronie informacji niejawnych. Zawarte w nim przepisy powierzają szefowi ABW funkcję krajowej władzy bezpieczeństwa - instytucji odpowiadającej za kontakty m.in. z NATO, ale także za wydawanie upoważnień do dostępu do informacji niejawnych. Dotychczas odpowiedzialność za kontakty z sojusznikami była w Polsce podzielona. Również w zakresie certyfikatów bezpieczeństwa istniał wyraźny podział, a informacje wojskowe leżały w gestii SKW, cywilne zaś – ABW. Obecnie wojskowy kontrwywiad byłby faktycznie podporządkowany cywilnej agencji. Według projektu ustawy, szef ABW ma sprawować nadzór nad stanem ochrony informacji niejawnych i prowadzić inspekcje w podmiotach przetwarzających informacje. Co więcej - to on będzie odtąd określał definicję informacji ściśle tajnej i tajnej oraz arbitralnie rozstrzygał, które informacje należy ukryć przed obywatelami. Dotychczasowa ustawa miała dwa załączniki, które wymieniały precyzyjnie poszczególne kategorie informacji. Teraz, będzie to robił Krzysztof Bondaryk, a jego służba może dowolnie definiować każdą informację i ścigać urzędników nakładających klauzulę..
Rozwiązanie takie oznacza powrót do praktyki z okresu komunizmu, gdy tajna policja polityczna PRL decydowała co jest, a co nie jest tajne i sama określała zakres dostępu obywatela do wiedzy. Wspólny z tamtym okresem jest również fakt, iż decydujący głos w uchwalaniu prawa, związanego z ochroną i przepływem informacji ma „resort siłowy”. W praktyce oznacza to, że głównym konsultantem rządowych nowelizacji jest ABW. Co ważne - wsparcie dla tych pomysłów, rząd Tuska uzyskuje ze środowisk, które niemal całkowicie zawłaszczyły obszar ochrony informacji. Myślę tu o rozlicznych stowarzyszeniach i organizacjach, skupiających byłych esbeków, a reprezentujących tzw. „czynniki społeczne”. Większość z nich uczestniczy w konsultacjach rządowych projektów i jest mocno zaangażowana w proces stanowienia prawa.
Pozycje wiodącą zajmuje Krajowe Stowarzyszenie Ochrony Informacji Niejawnych (KSOIN). Prezesem zarządu Stowarzyszenia jest Mieczysław Tadeusz Koczkowski. Nazwisko tego pana spotkamy na str.31 Raportu z Weryfikacji WSI w rozdziale 3, zatytułowanym: „Penetracja rosyjska: zagrożenia dla wewnętrznego i zewnętrznego bezpieczeństwa państwa”, zawierającym listę oficerów poszczególnych komórek organizacyjnych WSI, szkolonych w ZSRR. W składzie Zarządu III w latach 1998-2000 głównym specjalistą był płk. Mieczysław Koczkowski – uczestnik kursu KGB w marcu 1982 roku. Pan prezes stowarzyszenia nadto nie chwali się swoją przeszłością, informując jedynie, że jest „oficerem rezerwy, a po odejściu z wojska początkowo zajmował się szkoleniem pełnomocników ds. informacji niejawnych”.
W gronie wykładowców i ekspertów KSOIN spotkamy nazwiska najwyższych rangą dowódców WSI: gen. dyw. Bolesława Izydorczyka (kursy GRU w 1982r) , kadm. Kazimierza Głowackiego (kursy GRU w 1985r) ,płk Krzysztofa Brodę ( studia w Akademii Wojskowo-Politycznej ZSRR w 1989r), płk Andrzeja Glonka b. szefa Zarządu Ochrony Informacji WSI. To m.in. ci, wymienieni powyższej ludzie decydują dziś o kształcie ustaw związanych z dostępem do informacji niejawnych, a tym samym – o bezpieczeństwie państwa.
Kwestia wydawania poświadczenia bezpieczeństwa osobowego czyli tzw. certyfikatu, dopuszczającego do dokumentów o klauzulach poufności i tajności jest jednym z najważniejszych narzędzi wpływu udzielonych Bondarykowi. Od kandydatów na wiele stanowisk (w tym, w administracji rządowej i samorządowej) wymaga się posiadania odpowiednich certyfikatów. Poświadczenia wydaje ABW, a w stosunku do wojskowych i osób związanych z armią - Służba Kontrwywiadu Wojskowego. Służby mogą jednak zawsze odmówić wydania certyfikatu i wszcząć tzw. kontrolne postępowanie sprawdzające, które teoretycznie powinno trwać maksymalnie trzy miesiące. Często się jednak zdarza, że ABW znacznie je przedłuża ( nawet do dwóch lat) , a kandydat traci szansę na objęcie stanowiska. Podobne zasady obowiązują w wielu firmach, produkujących urządzenia podlegające certyfikacji. Tu również – jak w przypadku firmy Tech Lab 2000 i aparatów do tajnej łączności - ABW ma możliwość przedłużania procedury wydania zaświadczenia, co może doprowadzić nawet do upadku firmy.
Gdy uporano się z regulacjami dotyczącymi obszaru gospodarczego, przyszła kolej na objęcie nadzorem ogółu obywateli. W czerwcu ubiegłego roku na spotkaniu w MSWiA, w którym brali udział przedstawiciele służb specjalnych pojawił się pomysł inwigilacji działań internautów. Wówczas też powstała grupa robocza mająca wprowadzić zmiany do nowelizowanej ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną. Zgodnie z założeniami zmian dostawca usług internetowych miałby zapewnić możliwość zdalnego i niejawnego przeszukania informatycznych nośników danych. Dane miałyby być gromadzone przez pięć lat, a niejawny dostęp do tych informacji miałby służby. Policja bądź ABWA mogłyby na chybił trafił sprawdzać aktywność poszczególnych użytkowników w sieci, nawet bez formalnych podejrzeń w stosunku do inwigilowanych osób. Nikt nie wiedziałby, kiedy i wobec kogo takie sprawdzanie się odbywa. I choć, po medialnym szumie, jaki się rozpętał po ujawnieniu tej informacji, szybko się z pomysłu wycofano – można być pewnym, że projekt nowelizacji nie został porzucony.
Obecny stan prawny pozwala bowiem służbom na uzyskanie od operatora telekomunikacyjnego lub dostawcy Internetu tzw. logów, czyli rejestrów połączeń. Prawo każe przechowywać je operatorom przez dwa lata. Ustawa o policji stanowi też, w jakich przypadkach organa ścigania mogą prowadzić niejawnie tzw. kontrolę operacyjną, czyli np. podsłuch internetowy. Wymagana jest do tego zgoda prokuratora generalnego (lub prokuratora okręgowego), a potwierdzenie wydaje właściwy dla danego miejsca sąd okręgowy. Nie ma jednak mechanizmów prawnych regulujących to, co dzieje się, zanim organa ścigania zwrócą się do dostawcy usługi o dane abonenta. Istnieje tu zatem ogromne pole samowoli służb specjalnych, a skoro prawo stwarza możliwości nie rejestrowanych działań – byłoby absurdem sądzić, że służba pana Bondaryka ich nie wykorzysta. Podobnie – naiwnością byłoby uważać, że służby nie korzystają z usług hakerów – traktując ich nawet jako tajnych współpracowników.
Poza tym, ( o czym warto pamiętać) przepisy zostały tak skonstruowane, że bez żadnego problemu służby mogą podjąć legalną inwigilację. Wiemy, że bez zgody sądu można stosować podsłuchy pięciodniowe, ale można też domagać się zgody na podsłuch, wymyślając kwalifikację prawną na podstawie indeksu przestępstw umożliwiających jego stosowanie. Nic zatem nie stoi na przeszkodzie, by na użytek sądu wymyślić zarzut zabójstwa, porwania, handlu bronią czy udziału w przestępczości zorganizowanej i na tej podstawie uzyskać zgodę na podsłuch.
Warto zauważyć, że pomysł z czerwca ubiegłego roku został już częściowo zrealizowany, poprzez rozporządzenie Ministra Infrastruktury, obowiązujące od 1 stycznia 2010 roku. Chodzi o wdrożenie unijnej dyrektywy o tzw. retencji danych. Nowe przepisy zmuszają operatorów telekomunikacyjnych do przechowywania wszystkich danych o lokalizacji użytkowników w momencie nawiązania połączenia, a także - co jest niezgodne z unijną dyrektywą - przez cały czas rozmowy.
Prace nad założeniami nowelizacji ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną trwają nadal. Temat nie jest wcale zakończony, a pomysły dotyczące retencji danych telekomunikacyjnych, są tylko jedną z propozycji rozważanych na spotkaniach roboczych. Inne tematy to np. zmiana definicji świadczenia usług drogą elektroniczną, poprawienie klauzuli państwa pochodzenia, kwestie świadczenia usług w ramach zawodów regulowanych, ochrona danych osobowych, kwestie spamu. Ze spotkań roboczych (wbrew zapowiedziom), nie publikuje się stenogramów, nie wiemy zatem – jakie pomysły są obecnie rozpatrywane.
Równocześnie z wprowadzaniem nowych regulacji prawnych, ABW pod wodzą Bondaryka stosuje różne metody, by realnie powiększyć zakres swojej władzy. Przed kilkoma miesiącami mogliśmy się dowiedzieć, że Agencja, niezgodnie z prawem korzysta z poufnych informacji zebranych przez funkcjonariuszy wywiadu skarbowego. Jedna z gazet ujawniła notatkę z marca 2008 r, stworzoną przez funkcjonariusza wywiadu skarbowego. Opisuje w niej sytuację, w której oficer ABW zażądał od niego poufnej informacji z baz danych Ministerstwa Finansów. Przełożony polecił mu udostępnić te informacje. Według gazety, powołującej się na rozmówcę z resortu finansów, przypadków takich było więcej. Praktyka korzystania przez Agencję z tego rodzaju informacji musi być powszechna, bowiem kolejni szefowie wywiadu skarbowego to osoby, których kariery są ściśle związane z ABW.
Od wielu miesięcy funkcjonariusze służby pana Bondaryka obejmują stanowiska w firmach i instytucjach kluczowych w dziedzinie teleinformatyki. Jest to możliwe dzięki ścisłej współpracy ABW z rządem Donalda Tuska. W listopadzie ubiegłego roku Agencja przejęła kontrolę nad NASK - najważniejszą instytucją polskiego Internetu. Naukowo-Akademicka Sieć Komputerowa zajmuje się m.in. przydzielaniem polskich domen i sprawuje technologiczną pieczę nad polską częścią sieci. To właśnie w NASK, w 1991 roku nastąpiło pierwsze w Polsce, historyczne połączenie internetowe. Instytucja podlega resortowi nauki i prowadzi monitorowanie polskiego Internetu (nadzoruje rynek domen, świadczy usługi teleinformatyczne oraz dba o bezpieczeństwo zwalczając ataki hakerów i nielegalne treści w Internecie). W połowie listopada, w oparciu o rekomendację komisji konkursowej minister nauki Barbara Kudrycka mianowała na stanowisko dyrektora NASK czynnego pułkownika ABW Michała Chrzanowskiego - byłego dyrektora Departamentu Bezpieczeństwa Teleinformatycznego i Informacji ABW. Pretekstem do przejęcia kontroli nad NASK-iem było odwołanie poprzedniego szefa tej jednostki naukowej po kontroli finansowej. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego ogłosiło konkurs na nowego dyrektora, by w ostatnim dniu konkursu przedłużyć go o kolejne dni. Gdy przedłużono konkurs, kandydaturę zgłosił oficer ABW, płk. Michał Chrzanowski. Kandydatów na nowego dyrektora oceniała pięcioosobowa komisja konkursowa powołana przez ministra nauki i szkolnictwa wyższego. ABW do komisji „wsadziła” dwóch swoich ludzi, w tym Piotra Durbajło, podwładnego płk. Chrzanowskiego. Oficjalnie reprezentowali ministerstwo nauki. Wyniki konkursu były w tej sytuacji do przewidzenia. Od tej chwili, NASK stał się de facto kolejnym departamentem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego
Po udanej akcji przejęcia tak ważnej dla polskiego Internetu instytucji, ABW przystąpiło do ulokowania swoich funkcjonariuszy w kierownictwie Narodowego Centrum Badań i Rozwoju. Sprawa pierwszy raz wypłynęła w grudniu ubiegłego roku, kiedy sejmowa podkomisja nauki i szkolnictwa wyższego dyskutowała nad rządowym projektem ustawy o instytutach badawczych. Wówczas poseł Jan Kaźmierczak (PO) zaproponował poprawkę, zgodnie z którą w instytutach mieli być obligatoryjnie zatrudniani "funkcjonariusze służb nadzorowanych przez prezesa Rady Ministrów". Jak się okazało, za tą poprawką stała Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Wówczas - po protestach przedstawicieli nauki i posłów PiS, udało się poprawkę odrzucić.
Na początku bieżącego roku komisja przyjęła jednak inną poprawkę posła Kaźmierczaka, która mówi, że przedstawiciel ABW wejdzie w skład Komitetu Sterującego w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju. Jest to wyspecjalizowana agencja rządowa, którą powołano w celu zarządzania badaniami naukowymi i pracami rozwojowymi w strategicznych dla Polski dziedzinach. Projekty realizowane przez NCBiR mają być wykorzystywane m.in. w gospodarce, kulturze, ochronie zdrowia i administracji publicznej.
Poprawkę formalnie przygotował szef ABW. Krzysztof Bondaryk, który 11 stycznia 2010 r. skierował oficjalne pismo do ministra nauki, domagając się wprost dopisania w projekcie ustawy przedstawiciela Agencji, obok przedstawicieli MON, ministra nauki i szkolnictwa wyższego oraz administracji i spraw wewnętrznych. Bondaryk powoływał się przy tym na art. 5, ust. 1 ustawy o ABW oraz Agencji Wywiadu, który mówi, że ABW musi realizować wymienione w tym przepisie zadania, przede wszystkim mające za podstawę ochronę bezpieczeństwa państwa. Poprawkę przyjęto głosami posłów PO przy sprzeciwie PiS (jedyny przedstawiciel SLD na podkomisji wstrzymał się od głosu). Zbigniew Wassermann, były minister, koordynator służb specjalnych, zauważa, „jak potężna jest ekspansja ABW pod rządami Bondaryka” i przypuszcza, że przez tego typu inicjatywy szef Agencji próbuje stać się osobą o pierwszoplanowym znaczeniu - "szefem szefów”.
Sama ABW nie widzi w obecności swojego przedstawiciela w Komitecie Sterującym Narodowego Centrum Badań i Rozwoju nic dziwnego i ustami rzecznika twierdzi, iż „z uwagi na prowadzone w Agencji prace badawcze, m.in. z zakresu bezpieczeństwa teleinformatycznego związanego wprost z ochroną bezpieczeństwa państwa, udział przedstawiciela ABW w wymienionym gremium zapewniłby wymianę myśli technicznej oraz rozwiązań związanych z ochroną bezpieczeństwa państwa już na etapie opiniowania prac koncepcyjnych i kierunków przyszłych rozwiązań naukowych, a także, co się z tym wiąże, sposobu finansowania przedmiotowych badań”. Równocześnie rzecznik podkreśla, że wszelkie obawy o jakąkolwiek stronniczość i próby poszerzania zakresu władzy przez funkcjonariuszy Agencji są bezpodstawne, „ponieważ ABW realizuje jedynie swoje ustawowe zadania i zawsze działa na rzecz Państwa Polskiego".
Podczas wczorajszej, tzw. debaty z internautami, Donald Tusk deklarował, jakoby forsowane przez rząd przepisy „nie miały na celu ograniczania wolności, autonomii i bezpieczeństwa internautów”. Przedstawiony powyżej przegląd niektórych rozwiązań prawnych oraz działań podejmowanych przez ten rząd i „supersłużbę” Krzysztofa Bondaryka – przeczy słowom premiera i dowodzi, że intencją obecnego układu jest objęcie kontrolą każdej, istotnej sfery życia publicznego. Internet jest jedynie kolejnym etapem, w realizacji długoletniej, peerelowskiej idei fixe.
W orwellowskiej wizji „Roku 1984” pada zdanie:
Witam. Doskonały tekst. Wyciągnięte wszystkie 'ciekawostki' związane z ABW, z ostatnich lat. Działania Tuska w tym temacie są zdumiewające.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam autora
VV
Światowa tendencja inwigilacji wszystkiego i wszystkich.
OdpowiedzUsuńOdsyłam do teorii spiskowych, które oczywiście są wymysłem chorych umysłów np.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Nowy_porz%C4%85dek_%C5%9Bwiata
PS
Zainstalujcie Picase, a będziecie mieli możliwość pogrupowania znajomych według twarzy.
ver. 3.6.0
witam. bardzo interesujący artukuł. bardzo przykre jest to że temat opisany w powyżej jest tendencją ogólnoświatową, nawet w USA które uważane jest za ostoję demokracji i wolności słowa. chę tu zwrocić uwagę na takie kwestie jak: ECHELON, NSA oraz Patriot Act.
OdpowiedzUsuńnie ukrywam że nie spodziewałem się że w Polsce sprawy w zakresie inwigilacji społeczeństwa są posunięte tak daleko...
pozdrowienia dal autora.
Ł.