Nie będziemy razem, bo nie ma przyzwolenia na zdradę o świcie i na fałsz przekraczający ludzką miarę. Nie możemy być razem, bo nasz gniew jest dziś bezsilny, gdy zabrano nam tylu niezastąpionych. Nigdy nie będziemy razem, bo pamiętamy - kto siał nienawiść i chciał zebrać jej żniwo.

niedziela, 6 września 2009

ANTYKOMUNIZM – BROŃ UTRACONA - 1

„Na pytanie, czym był antykomunizm w II Rzeczypospolitej, odpowiedzieć można krótko – racją stanu. W czasie, gdy Polska podnosiła się z rozbiorowego upadku, Rosję ogarnęła bolszewicka rewolta. Komunizm – dotąd utopijne marzenie głównie zachodnioeuropejskich myślicieli – stawał się na oczach Europy praktyką rosyjskich rewolucjonistów. Bolszewickie państwo, dążące do zaszczepienia komunizmu na całym kontynencie, szybko zaczęło spoglądać w stronę Polski. Odzyskana po ponad wieku niewoli niepodległość Rzeczypospolitej znalazła się w niebezpieczeństwie.

Młode państwo sprostało wyzwaniu, które zdaniem wielu zdawało się je przerastać. Czerwony potop nie zalał Polski. Determinacja polskich wojsk i społeczeństwa uratowała przed komunistyczną inwazją także resztę Europy. Nie była ona wyimaginowanym zagrożeniem, w wielu bowiem krajach – a zwłaszcza w Niemczech – rewolucjoniści z przekonania i zwykli agenci sowieccy czekali z nadzieją na upadek państwa stanowiącego ostatnią zaporę w marszu bolszewików na Zachód. Przeszkodę wyjątkowo dla nich niedogodną. Już bowiem u zarania odrodzonej Polski antykomunizm okazał się jednym z fundamentów jej tożsamości kulturowej i politycznej. Przez cały okres istnienia II Rzeczypospolitej przejawiał się on w praktyce politycznej, znajdował wyraz w postawach społecznych i miał intelektualną podbudowę w licznych książkach i artykułach, pisanych niekiedy przez najwybitniejszych uczonych i publicystów tamtych lat” – pisali Jacek Kłoczkowski i Filip Musiał we wstępie do antologii tekstów „W obronie niepodległości. Antykomunizm w II Rzeczypospolitej” OMP, IPN, Kraków 2009.

Nie sposób podważyć zdania autorów. Jest ono głęboko prawdziwe, również poprzez jednoznaczną wymowę faktów. Na fundamencie antykomunizmu – jako polskiej racji stanu - zbudowano państwo, które w swojej krótkiej 20 –letniej historii musiało dwukrotnie stawić zbrojny opór najazdom sąsiadów. W roku 1920 nie doszło do „cudu nad Wisłą”. O wyniku bitwy warszawskiej zdecydowała taktyka wojskowa, na równi z niezrozumiałą dla innych narodów wolą walki, u której podłoża leżał antykomunizm polskiego społeczeństwa.

Cała historia myśli politycznej II Rzeczypospolitej była w znacznej mierze dziejami antykomunizmu, a on sam czymś znacznie więcej niż prostą, propagandową odpowiedzią na sowieckie zagrożenie. Nikt równie gruntownie jak my nie zrozumiał i nie opisał sowieckiego komunizmu, nie tylko w tekstach politologicznych, ekonomicznych czy filozoficznych, ale również w wymiarze praktycznej oceny faktów. „Bardzo dalecy jesteśmy od bolszewizmu- mógł powiedzieć Piłsudski w maju 1919 roku – „Widząc spusto­szenie, dokonane przez ustrój komunistyczny, nie rozumiem, jak mogą istnieć w Europie socjaliści, odnoszący się do niego przychylnie”.

Jednocześnie, nasz antykomunizm nie był nigdy racją skierowaną przeciwko komuś, ekspansywną i wrogą. Wynikał z rzetelnej refleksji historycznej i miał na celu mądrą ochronę polskich interesów narodowych. Najważniejszą bronią antykomunizmu, instrumentem którym się posługiwał była prawda. To bardzo istotna cecha tej myśli – zwykle celowo pomijana i zapominana.

O polskim antykomunizmie doskonale wiedzieli Sowieci, nauczeni doświadczeniem roku 1920. Nienawiść do tej wartości, słusznie wówczas utożsamianej z polskością stała za zbrodnią katyńską – aktem najpodlejszej zemsty. Krwawe bitwy pod Szackiem i Wytycznem, obrona Wilna czy zwycięskie walki gen. Kleberga wynikały w równej mierze z męstwa naszych żołnierzy, jak z nierozerwalnie związanego z patriotyzmem antykomunizmu.

W latach powojennych, gdy ziścił się sowiecki plan podboju Europy i niemal połowa kontynentu znalazła się w strefie okupacyjnej Moskwy – antykomunizm stał się racją przetrwania - niezbędnym i naturalnym warunkiem zachowania polskiej kultury i tożsamości. Nawet bez wielkich słów – był postawą ludzi uczciwych i odważnych. Nie przypadkiem, tylko w Polsce i tylko w takiej skali istniał przez wiele lat zbrojny opór przeciwko okupantowi. Nie przypadkowo mieliśmy „polski Październik”, Grudzień, Czerwiec i Sierpień i tysiące codziennych dowodów antykomunizmu, wynikających z tradycji II Rzeczpospolitej.

Ta cecha wyróżniała nas na tle innych podbitych narodów, w których instalacja komunizmu przebiegała bez specyfiki „polskich dekad”.

Rok 1989 przyniósł nam rzecz bez precedensu, w historii ostatnich 70 lat.

Ludzie, którzy na mocy koncesji udzielonej przez Sowietów zawarli z komunistami porozumienie „okrągłego stołu” ogłosili Polakom, że komunizm upadł. Skończył się nagle, rozsypał niczym mur berliński i znikł równie gwałtownie jak alkohol w kieliszkach opróżnianych w Magdalence. A skoro komunizm się skończył – postawa antykomunistyczna stała się bezużyteczna i anachroniczna. Powiedzieli nam o tym ludzie, którzy na tej postawie zbudowali swój autorytet w polskim społeczeństwie. Dzięki niej stali się rozpoznawalni i wyróżnieni zaufaniem. Niewielu zauważyło, że Michnik, Geremek czy Kuroń nigdy sami nie nazwali się antykomunistami. Gdy stało się to potrzebne, wykorzystali tkwiący głęboko w polskiej tradycji antykomunizm i marzenia o „drodze ku Niepodległej”. Tym łatwiej przyszło im przyoblec się w szaty ekstremistów i usankcjonować nasze złudzenia pod szyldem awangardowej „demokratycznej opozycji”.

Koniec komunizmu w Polsce, miał prowadzić do śmierci postawy antykomunistycznej. Miał uczynić ją synonimem wstecznictwa i szowinizmu, najgroźniejszą plagą rodzącej się III Rzeczpospolitej. Odtąd sprzeciw wobec sowieckiego systemu nazywany był „tępym, zoologicznym antykomunizmem", a dążenie do dekomunizacji „zagrożeniem dla demokracji”. Piętnując antykomunizm, bez rozliczenia zbrodni komunizmu stworzono absurdalną i amoralną sytuację, w której reakcja na zło była potępiana niewspółmiernie bardziej, niż to, przeciwko czemu była skierowana. Fałszywa logika wywodów twórców III RP została oparta na kłamstwie o upadku komunizmu.

Jednocześnie ludzie tworzący to państwo, gorliwie odwoływali się do II RP kradnąc z niej zewnętrzną symbolikę i czerpiąc to tylko, co służyło wielkiej mistyfikacji. Odrzucenie antykomunizmu – jednego z fundamentów II RP było aż nadto dostatecznym dowodem, że powstałe po 1989 roku państwo nie ma żadnej łączności z tradycją 20-lecia międzywojennego.

Nie przypadkiem koniec komunizmu został ogłoszony 50 lat po tym, jak państwa Europy Zachodniej ustanowiły nowe kalendarium polityczne, o swoistej podziałce na dobro i zło. Pisał o tym Józef Mackiewicz, wskazując na datę 22 czerwca 1941 roku – dzień w którym Hitler przechytrzył Stalina i pierwszy zaatakował dotychczasowego sojusznika. Od tej daty – pisał Mackiewicz –wszystko jest – dobrem, cokolwiek czyniło się dla poparcia Sowietów, a wszystko jest – złem, cokolwiek czyniło się ku przeszkodzie ich zwycięstwa nad Niemcami. Kto Sowietom podczas wojny pomagał, bez względu na osobiste przekonania polityczne, ma dziś prawo do zabierania głosu w wolnym świecie. Kto przeszkadzał, nie ma nic do gadania.

Każdy naród ujarzmiony przez komunizm posiada wprawdzie, w oczach Zachodu, prawo do samoobrony, względnie do zniknięcia z powierzchni ziemi i wtedy może liczyć na współczucie, - nie miał jednak prawa od roku 1941, opierać się Sowietom, gdy znalazły się one w wojnie; a tym bardziej we współdziałaniu z armią niemiecką. Gdyż w takim wypadku, bez rozpatrywania jego interesów narodowych, ipso facto zaliczony zostaje do wrogów demokracji.”

Ilustracją tej postawy były słowa Churchilla, o gotowości sprzymierzenia się z diabłem, żeby tylko wypędzić szatana. Tym diabłem był nie kto inny jak Stalin. A skoro diabeł obronił Zachód przed szatanem, każdy kto występuje przeciwko diabłu będzie odtąd naszym wrogiem.

Rok 1989 i ogłoszenie przez państwa „wolnego świata” końca komunizmu stanowiło naturalną kontynuację owej mitologicznej postawy wobec diabła. Jego przejście na „stronę światłości” powitano zatem jako ostateczne zwycięstwo nad szatanem totalitaryzmu, jako konsekwencję wspólnej walki z demonem – Hitlerem.

Przyczyną tej zbiorowej mistyfikacji była m.in. konieczność moralnego usprawiedliwienia sojuszu z międzynarodowym komunizmem. Bez tego usprawiedliwienia ideowa wykładnia wojny Hitlerem nie byłaby możliwa, albo co najmniej utrudniona. Dzięki niej dokonano rozgrzeszenia hańby „ładu jałtańskiego”, zaaprobowano farsę procesu w Norymberdze i zapomniano komunistom zbrodnie ludobójstwa, przy których bledną wyczyny Hitlera. Zmarły niedawno Paweł Wieczorkiewicz, którego oceny najnowszych dziejów burzyły błogi spokój polskich historyków, nie miał żadnych wątpliwości porównując skutki wojenne działań sowieckich i niemieckich. Odnosząc się do oficjalnych wypowiedzi polskich polityków, Wieczorkiewicz twierdził: „Cały czas przekonują społeczeństwo, że jednak Niemcy byli groźniejsi, bardziej zbrodniczy itd. Oczywiście te twierdzenie można uznać za prawdziwe o tyle, że Niemcy mieli o wiele więcej czasu na to by mordować Polaków. Natomiast, porównując skutki działań sowieckich i niemieckich w porównywalnym okresie i czasie, na porównywalnej przestrzeni, od września 1939 do czerwca 1941 roku, niezbicie wynika, że system sowiecki był jeszcze groźniejszy i jeszcze bardziej ludobójczy, jeszcze bardziej „polonożerczy” od systemu niemieckiego, co oczywiście Niemców z niczego nie usprawiedliwia i nie rozgrzesza.”

Według optyki stosowanej przez państwa Zachodu, pakt Ribbentrop – Mołotow, na mocy którego dokonano IV rozbioru Polski był postrzegany jako akt dyplomatycznej przezorności Stalina, a najazd na Polskę wojsk sowieckich nie wywołał żadnej reakcji angielskich i francuskich sprzymierzeńców. Gdy w lipcu 1941 roku doszło do podpisania układu Sikorski – Majski i wznowienia stosunków dyplomatycznych między rządem polskim i radzieckim, sprawę sowieckiej napaści i okupacji ziem polskich uznano za zakończoną. Ówczesne intencje państw „wolnego świata” oddaje artykuł zamieszczony w angielskim tygodniku „Truth”, tuż po podpisaniu układu. - „Układ przedstawia dla Wielkiej Brytanii wartość pod tym względem, iż daje nam możność umycia rąk – z czystym sumieniem – od problemu rosyjsko-polskiego. Jesteśmy zobowiązani do odbudowania Polski, tak, iż bez ostatniego rozwoju wypadków musielibyśmy po pobiciu Niemiec, wydrzeć resztę polskich prowincji od naszego rosyjskiego sprzymierzeńca. Teraz skoro Rosja i Polska podjęły z sobą stosunki, zostaliśmy zwolnieni z rękojmi… Nasza pierwotna gwarancja dana Beckowi i Rydzowi-Śmigłemu i honor jest w porządku, gdyśmy zostali z niej zwolnieni przez Sikorskiego i Raczkiewicza”.

Znienawidzony przez komunistów i skazany na zapomnienie, doskonały pisarz Józef Mackiewicz, w kilku zdaniach książki „Zwycięstwo prowokacji” zawarł istotę relacji, które doprowadziły do największej w nowożytnych dziejach historycznej mistyfikacji. Napisał:

„Polityka Zachodu podczas wojny kierowała się względami narzuconymi jej przez sojusz z Sowietami; polityka Zachodu po wojnie kieruje się względami narzuconymi jej przez chęć pokojowej koegzystencji z Sowietami. Dysproporcja zachodząca pomiędzy traktowaniem zbrodni hitlerowskich, a zbrodni komunistycznych, nie ma podłoża moralnego, ale wyłącznie polityczne. Wynika z różnicy w stosunku do zbrodniarza, którego się zniszczyło, a do zbrodniarza, z którym się chce współżyć, aż do "wymiany kulturalnej" włącznie. Czyli jest rezultatem tzw. "realnej polityki".

Dlatego do „uśmiercenia” komunizmu w roku 1989 doprowadziło jedno z najskuteczniejszych kłamstw, wpisujących się w zakres owej „realnej polityki” – teoria o ewolucji komunizmu. To na jej podstawie wprowadzono bezzasadną gradację systemu komunistycznego; rozróżniając okres terroru lat 20-tych i 30-tych, czas „błędów i wypaczeń” lat 50-tych i rzekomo następujący po nim proces destalinizacji, którego uwieńczeniem miały stać się rządy Gorbaczowa. Przeobrażenia w świecie komunizmu odczytywano jednoznacznie - jako dowód jego postępującej słabości, a każde z wydarzeń miało być objawem spontanicznego wzrostu tendencji odśrodkowych wewnątrz międzynarodowego komunizmu. Zgodnie z tą teorią, polityka „pierestrojki”, zmiany w państwach Bloku wschodniego, a wreszcie rozwiązanie ZSRR stanowiło logiczny ciąg zdarzeń, wynikający z naturalnej ewolucji systemu. Związana z nią teoria konwergencji, miała za zadanie usprawiedliwić sojusz państw zachodnich z komunizmem, skoro dzięki niemu nastąpiło upodobnienie polityki władców Kremla do wzorcowych demokracji Zachodu.

Twierdzenia o „śmierci” komunizmu i radosne wieszczenie jego końca było zatem działaniem w interesie politycznym obu stron. Niemniej ważny wydaje się wspólny interes ekonomiczny – ożywienie gospodarki, otwarcie ogromnych i chłonnych rynków zbytu, transfer technologii, napływ taniej siły roboczej itd. Korzyści płynące z mistyfikacji roku 1989 sprawiają, że na „uśmierceniu” komunizmu zarobiły wszystkie strony, najwięcej zaś ci, którzy werbalnie wsparli ten proces. Do największych beneficjantów można z pewnością zaliczyć Niemcy i Rosję. Ich wojenna historia „walki diabła z szatanem” okazała się raz jeszcze podstawą nowego porządku w Europie, dzieląc ją już nie według kryteriów politycznych, a zgodnie z ekonomicznymi interesami stron.

W tym wielkim, historycznym spektaklu przegranymi musieli zostać ci, którzy uwierzyli, że walka z komunizmem jest obowiązkiem ludzi wolnych. A ponieważ, nie było w Europie innego państwa, w którym antykomunizm byłby jednym z fundamentów utraconej państwowości – staliśmy się najsłabszym ogniwem w łańcuchu korzyści płynących z „uśmiercenia” sowieckiego systemu.

Nietrudno dostrzec paradoks, gdy decyzją ludzi paktujących z komunistami uznaje się antykomunizm za główną zbrodnię przeciwko nowej państwowości. Przypomina to sytuację, w której bandyta żąda od napadniętego, by ten zaniechał obrony...w imię zachowania porządku publicznego.

Potępienie antykomunizmu mogło mieć sens tylko wówczas, gdyby komunizm rzeczywiście upadł, a żądanie dekomunizacji było aktem prymitywnej zemsty wobec nieistniejących mechanizmów i niewinnych ludzi. Jeśli jednak komunizm nie upadł, a rosyjskie mocarstwo zachowało swoje wpływy w państwie będącym przez dziesięciolecia jego satelitą - atak na antykomunizm byłby wówczas aktem politycznego sabotażu i zdrady narodowych interesów. Ludzie tacy jak Michnik czy Mazowiecki „rozbrajając” Polaków z antykomunizmu pozostawiliby nas bezbronnymi wobec zagrożeń ze strony kremlowskich władców.

Co zatem – jeśli komunizm nie upadł, a obowiązujące od ponad półwiecza kalendarium polityczne usankcjonowało wielką mistyfikację? Tegoroczny Raport Brytyjskiej Izby Gmin, zatytułowany „Rosja: nowa konfrontacja?” zawiera m.in. wyraźnie sformułowaną tezę o ciągłości historycznej obecnej polityki Kremla. Przytacza się tam zdanie Martina McCauleya – byłego wykładowcy Uniwersytetu w Londynie, który stwierdził: „Rosja chce stać się jak ZSRR. Jej celem końcowym jest bycie supermocarstwem”. Przytacza się także słowa samego Putina, iż „upadek ZSRR był największą, geopolityczną katastrofą”.

Co zatem - jeśli dzisiejsza Rosja kierowana przez generałów KGB jest tylko kolejną mutacją systemu komunistycznego, a nas rozmyślnie pozbawiono antykomunizmu - jedynej broni którą mogliśmy przeciwstawić jej mocarstwowej ekspansji?

CDN...

Źródła:

„W obronie niepodległości. Antykomunizm w II Rzeczypospolitej” - Ośrodek Myśli Politycznej, IPN, Kraków 2009

Józef Mackiewicz – „Zwycięstwo prowokacji” Monachium 1962

http://www.polskieradio.pl/historia/artykul.aspx?id=66855

http://www.polskieradio.pl/historia/artykul.aspx?id=41337

1 komentarz:

  1. ...myślę , że komunizm w swej ewolucji jest na etapie zamiany środków zniewolenia narodów, z militarnych na gospodarcze.
    ..Polska okazała się wyjątkowo łatwa do opanowania [brak równych szans , z postkomunistami i konkurencją w UE].
    ...tak jak w 20stym roku stanęliśmy na jego drodze militarnie, to teraz ciężko uwierzyć byśmy jeszcze istnieli na gospodarczej mapie Europy, PO coraz bardziej ,,skutecznych'' nierządach ,,partii ciemniaków''

    Pozdr. crzyjk

    OdpowiedzUsuń