Nie będziemy razem, bo nie ma przyzwolenia na zdradę o świcie i na fałsz przekraczający ludzką miarę. Nie możemy być razem, bo nasz gniew jest dziś bezsilny, gdy zabrano nam tylu niezastąpionych. Nigdy nie będziemy razem, bo pamiętamy - kto siał nienawiść i chciał zebrać jej żniwo.

czwartek, 25 czerwca 2009

W TAJNEJ SŁUŻBIE JEJ SOWIECKIEJ MOŚCI.

Nie wiem, czy Marian Zacharski czytał Volkoffa ale przyznaję, że z coraz większym uznaniem przyglądam się ostatniej misji pana generała. To, czy prowadzi dziś grę na własną rękę, czy też jest rozgrywany – nie wydaje się najważniejsze, wobec faktu, że doskonale potrafił wcielić się w rolę komedianta i odegrać przed widownią fascynujący spektakl.

Wydaje się, że pan generał wrócił już na stałe do obiegu III RP. Udany flirt z TVN, potem wywiad w „Dzienniku”, a obecnie promocja książki – autobiografii, wywołała falę zachwytów nad sprawnością i patriotyzmem tzw. peerelowskiego wywiadu.

Co prawda, ani w filmie o Zacharskim, ani w wywiadzie dla „Dziennika” z listopada ubiegłego roku – nie było żadnej nowej informacji, o której by nie wiedziano od lat, ale kto przejmowałby się takim szczegółem, wobec faktu, że dzielny, „polski Bond” dzieli się z nami szpiegowską tajemnicą.

Już same okoliczności wydania książki Zacharskiego, zatytułowanej pięknie "Nazywam się Zacharski. Marian Zacharski. Wbrew regułom" – przypominają dobrze skrojoną kombinację operacyjną, lub – jeśli kto woli – kampanię PR.

Po wyczerpujących zmaganiach z TVN i „Dziennikiem” usłyszeliśmy w grudniu ubiegłego roku, że „mimo szumnych medialnych zapowiedzi w najbliższym czasie nie ukaże się książka od lat mieszkającego za granicą generała Mariana Zacharskiego, byłego asa peerelowskiego wywiadu”. Jak napisała wówczas „Rzeczpospolita” – „informacja zelektryzowała wiele osób, ponieważ Zacharski mógłby w niej nie tylko ujawnić, kto rzeczywiście współpracował z rosyjskimi służbami, ale również opowiedzieć o sprawach, które mogłyby okazać się niewygodne dla wielu wpływowych polityków”.

Jak wyjaśnił zaskoczonym miłośnikom sensacji, gen. Henryk Jasik - przyjaciel Zacharskiego „powodem tej decyzji są podejrzenia, iż publikacja mogłaby zostać uznana za element jakiejś gry politycznej. Nie wyjaśnia jednak jakiej”.

Co prawda, o tym, że Zacharski pisze wspomnienia słuchać już od lat 90-tych, ale załóżmy, że pan generał musiał dać sobie trochę czasu na odświeżenie pamięci i przypomnienie zdarzeń.

Nie upłynęło od tego dementi nawet pół roku, gdy na rynku księgarskim ukazała się wspomniana już książka, o tytule – a jakże, nawiązującym do Bonda.

Jak zapewnia nas wydawca – „To fascynująca autobiografia legendy polskiego wywiadu. Autor ujawnia kulisy pracy służb wywiadowczych, metody i techniki werbunku oraz działania. Pokazuje, jak funkcjonuje kontrwywiad, jak bez pistoletu w ręku czy wkradania się do strzeżonych budynków można wejść w posiadanie ściśle tajnych dokumentów”.

Sam autor, podczas telekonferencji w Centrum Prasowym PAP, skromnie wyznał:

W książce chciałem pokazać, że wywiad PRL nie był żadną, jak to się dziś mówi, organizacją przestępczą. Byliśmy wyselekcjonowanym, bardzo małym gronem ciężko pracujących osób, które starały się zdobywać jak najszerszą wiedzę, po to, aby politycy decydowali o losach naszego kraju. To przecież oni, a nie oficerowie wywiadu, decydują o tym, z kim w danym czasie Polska znajduje się w strategicznej przyjaźni"

Pozostańmy przy tej wypowiedzi, bo niewykluczone, że jej sens wskazuje na faktyczne intencje autobiografii Zacharskiego. Warto zauważyć, że w taki sam sposób widział swoją pracę towarzysz generał Gromosław Czempiński, gdy w październiku ubiegłego roku zagroził emigracją z Polski, jeśli III RP odważy się zabrać mu esbeckie przywileje emerytalne. Powiedział wówczas m.in.:

[…]myśmy w wywiadzie zrobili wiele dobrego. A teraz przyrównuje się nas do sługusów Moskwy. Dla oficera wywiadu nie ma nic gorszego. Byliśmy dumni, każdy wiedział, że polski wywiad chodził własnymi ścieżkami.(…) skoro jesteśmy przy Rosjanach, to jedno chcę podkreślić. Nikt z naszego wywiadu nie sprzedawał im informacji. To wszystko byli patrioci. Totalną bzdurą jest też opowiadanie, że rozkazy dla nas przychodziły z Moskwy.

Z całą pewnością, taki obraz „polskiego wywiadu” znajdzie uznanie wśród oglądaczy TVN-u i całej rzeszy osób, czerpiących wiedzę o PRL-u z przekazów medialnych. Reakcje, jakie można było zaobserwować w Internecie po wyznaniach Zacharskiego, a obecnie, po publikacji jego książki wskazują, że grono słuchaczy bajek wciąż się powiększa.

Już w październiku, w tekście WYWIAD PRL-W SŁUŻBIE SOWIECKIEGO IMPERIUM, a wcześniej w tekście ESBECY III KATEGORII - WYWIAD PRL wskazałem na prawdziwe oblicze tworu, który generałowie III RP nazywają „polskim wywiadem”. Nie ma potrzeby powtarzania zawartych w tych tekstach argumentów i cytowania dokumentów, świadczących, że esbecka struktura peerelowskiego wywiadu, była wyłącznie ekspozyturą sowieckich służb i wykonywała zadania na rzecz okupanta. Kto zechce – dowie się sam.

Formalne umocowanie Departamentu I MSW (wywiadu) w strukturach Służby Bezpieczeństwa dowodzi jednoznacznie , że był częścią megasowieckiej policji politycznej, działającej we wszystkich krajach Bloku Wschodniego, a rola owych „polskich agentów” sprowadzała się do wykonywania moskiewskich dyrektyw. Dowodem tego stanu rzeczy jest również działalność szpiegowska „polskiego Bonda”.

Gdy Zacharski, podczas konferencji promującej jego książkę stwierdził, jakoby „Polska, nawet w tych starych czasach jako PRL, miała bardzo dobry wywiad" – należałoby go zapytać o konkretne zdobycze tego wywiadu – nowoczesne technologie, wyniki badań, zdobyte informacje – które służyły Polsce.

Co z „zakupów”, które zagranicą poczynili Lax, Zacharski, Przychodzeń czy Pieterwas – zostało w PRL-u i było wykorzystane np. przez polski przemysł? Co stało się z dokumentacją techniczną, którą Zacharski kupił w USA, kto i w jaki sposób ją eksploatował? Na czym polegały owe „własne ścieżki”, którymi miał podążać wywiad PRL? Jaki był udział „patriotów” z Departamentu I w zamachu na życie Jana Pawła II i operacjach „na kierunku” watykańskim?

Odpowiedzi na podobne pytania, nie należy oczekiwać od zasłużonych esbeków –wywiadowców. A jeśli nie chcą lub nie mogą na nie odpowiedzieć, świadczy to, że nadal czują się funkcjonariuszami Departamentu I MSW i jako ludzie dobrze poinformowani, w głębokim poważani mają zapewnienia okrągłostołowych „autorytetów” o upadku komunizmu i końcu PRL.

Gdyby pan Zacharski ograniczył pole rażenia swoich medialnych wystąpień do opowiadania smakowitych bajek i barwnych opisów operacji wywiadowczych, z przeznaczeniem dla głupowatych panienek i takoż rozwiniętych chłopców – można byłoby uznać, że jest to dozwolony sposób dorabiania do esbeckiej emerytury. Skoro jednak, strojąc się w szaty komedianta, próbuje tworzyć mitologię peerelowskiego wywiadu i martyrologię swoich patriotycznych zmagań - trzeba temu panu wskazać miejsce, wyznaczone mu przez nieubłaganą historię.

We wszystkich swoich wystąpieniach, Zacharski zdaje się grać rolę naiwnego faceta, który wiedziony „patriotycznym zapałem i adrenaliną” nie wie dla kogo i po co robił „zakupy” w USA. Jego wcześniejsze występy przed kamerami TVN-u i szczere wyznania uczynione wobec dociekliwych żurnalistów „Dziennika”, wolno zaliczyć do znakomitych opowieści z gatunku – „jak mały Marianek wyobraża sobie pracę Jamesa Bonda”. To cieszy, ale nie do końca. Można bowiem zrozumieć, że prawda przekazywana przez szpiega, ma się tak do prawdy, jak tow. Kiszczak do honoru, ale przesadne akcentowanie własnej głupoty, nie wydaje się dobrym chwytem marketingowym.

Wolno zatem przypomnieć, że w PRL-u spec - zadaniami dla szpiegów zajmował się bardzo inteligentny Rosjanin o nazwisku Pawłow, który dobrał sobie do pomocy dwóch, wiernych wasali - generałów Milewskiego i Pożogę. Jeśli nawet młodego Zacharskiego werbowali panowie z legitymacjami SB czy WSW – to nic nie stało na przeszkodzie, by byli to moskiewscy poddani Leonida Breżniewa, a sam figurant został zaliczony do elitarnych „szpionów KGB”. Pan Zacharski wydaje się nadto doświadczonym przez życie człowiekiem, by miał nie wiedzieć o swoim „zaszeregowaniu”. „Fanty”, które nabył w USA zostały natychmiast (bez otwierania przesyłek) przekazane do rąk własnych Jurija Andropowa i zapewne dobrze przysłużyły się rozwojowi „ojczyzny światowego proletariatu”. Przebieg dalszej kariery Zacharskiego, po powrocie z amerykańskiej niewoli sugeruje, że władza ludowa potrafiła docenić jego zasługi, a i III RP pozostała wierna nakazowi uszanowania doświadczeń „polskiego Bonda”.

Szkoda, że tego tematu pan Zacharski nie chce pogłębić w swojej książce. Podobnie, jak nie zdradza nam przyczyn zaliczenia go do „elitarnego” grona polskich szpiegów, dopiero po złapaniu przez imperialistów amerykańskich.

Książka Zacharskiego, według zapewnień tow. gen. Jasika i oczekiwań widzów TVN miała być prawdziwą „bombą”, a nawet - stanowić „element jakiejś gry politycznej”. Ponieważ upłynęło już kilka tygodni od jej prezentacji, a w życiu publicznym nie widać oznak paniki, wolno chyba pokusić się o podsumowanie występów pana generała.

W listopadzie ubiegłego roku poświęciłem Zacharskiemu obszerny tekst zatytułowany

OSTATNIA MISJA EMERYTA, w którym zastanawiałem się nad przyczynami aktywności zasłużonego „dla partii i narodu” emeryta. Ponieważ troskliwy administrator Salonu24, bardzo szybko ukrył ów tekst, chciałbym powrócić do niektórych, zawartych w nim myśli. Zwróciłem wówczas uwagę, że z wielowątkowej operacji medialnej, pod roboczym tytułem – „Patriota Zacharski – tropiciel sowieckich agentów, w służbie III RP” można odnieść nieodparte wrażenie, że:

1. Zacharski jest „superszpiegiem”, który z pobudek patriotycznych chciał pracować dla Polski, ( nie bił opozycji, nie prześladował księży itp);

2. Działając w UOP, przyczynił się do wykrycia sowieckiej agentury na najwyższych szczeblach władzy państwowej (sprawa Olina);

3. Za tę działalność dla wolnej Polski, został zmuszony przez komunistów (agentów sowieckich) do opuszczenia kraju, zniszczono jego karierę i uniemożliwiono pracę dla III RP;

4. Wiedza Zacharskiego to „bomba”, której siła może zmienić kształt polskiej sceny politycznej.

Z tak zarysowanej koncepcji medialnego przekazu, wyłaniał się obraz człowieka, który wiele wie i równie wiele może ujawnić, jeśli tylko nadejdzie stosowna chwila. Kontekst, w jakim Zacharski wymieniał w wywiadzie dla „Dziennika” nazwiska „ojców” Platformy Obywatelskiej był o tyle negatywny, że sugerował, iż działania Olechowskiego i Czempińskiego były „elementami rozgrywki”. O szczegółach, obiecywał nam napisać więcej w przyszłej książce. I nie napisał.

Co gorsze – jego oracje i książkowe opowieści na temat „polskiego wywiadu” brzmią bliźniaczo z tyradami tow. Czempińskiego i próżno w nich szukać zapowiadanych sensacji. Chyba, że uznamy za taką propagandowe „oswajanie PRL-u”.

W listopadowym tekście napisałem, że jeśli był to szantaż, to wyrażony w jak najbardziej ekskluzywnej, eleganckiej formie – całkiem stosownej dla ludzi pokroju Zacharskiego.

Dziś, jeszcze mocniej podziwiam umiejętności ludzi Departamentu I MSW i jestem przekonany, że głos zasłużonego emeryta posiada wielką moc sprawczą, a pan Zacharski nadal rzetelnie wypełnia swoją misję.

http://www.dziennik.pl/opinie/article259161/Slynny_szpieg_uderza_w_Kwasniewskiego.html

http://www.rp.pl/artykul/182403,238387.html

http://www.wprost.pl/ar/163311/Wydano-autobiografie-Mariana-Zacharskiego/

http://cogito.salon24.pl/77733,wywiad-prl-w-sluzbie-sowieckiego-imperium

http://cogito.salon24.pl/77730,esbecy-iii-kategorii-wywiad-prl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz