Nie będziemy razem, bo nie ma przyzwolenia na zdradę o świcie i na fałsz przekraczający ludzką miarę. Nie możemy być razem, bo nasz gniew jest dziś bezsilny, gdy zabrano nam tylu niezastąpionych. Nigdy nie będziemy razem, bo pamiętamy - kto siał nienawiść i chciał zebrać jej żniwo.

czwartek, 7 maja 2009

SUKCESORZY - OD BERMANA DO MICHNIKA - 3

„To było racjonalne, polityczne założenie. Racjonalne nie znaczy mądre. Środowisko Michnika uznało, że największym zagrożeniem dla Polski jest polski nacjonalizm, szowinizm, antysemityzm, to wszystko, co nazywało ono "endeckim ciemnogrodem". Uznało ono, że polskie społeczeństwo jest w swej masie postendeckie, powodowane "ciasnym katolicyzmem", podatne na narodowo-patriotyczną retorykę, którą posługuje się prawica. Mówiąc krótko, jak to w chwili irytacji otwarcie powiedział profesor Geremek, że Polacy nie dorośli do demokracji i jeśli nie utrzyma się ich pod kontrolą, albo dojdzie do wojny domowej, albo totalitaryzm komunistyczny zastąpi dyktatura parafaszystowska. Z tego wynikało logicznie, że aby przeprowadzić Polaków do Europy, trzeba pozbawić społeczeństwo możliwości swobodnego kształtowania życia publicznego, wziąć je na krótką smycz "autorytetów", kształtujących je, a nie tylko informujących mediów, i nie poddających się demokratycznej kontroli struktur zarządzania gospodarką. Wynikało też z takiego założenia, że trzeba chronić postkomunistów przed rozliczeniami, bo są oni potrzebnym sojusznikiem w walce z zagrażającą Polsce konkurencyjną wobec michnikowszczyzny częścią opozycji”– mówił przed dwoma laty Rafał Ziemkiewicz, w rozmowie z Ludwikiem Mańczakiem.

Trudno nie zgodzić się z autorem „Michnikowszczyzny”, że użycie przez środowisko „komandosów” ideologicznych straszaków „polskiego nacjonalizmu”, szowinizmu i antysemityzmu było zamierzeniem racjonalnym i celowym. Abstrahując od motywów, jakie wskazuje Ziemkiewicz, wykorzystanie w walce politycznej tych właśnie „izmów”, jest najmocniej zauważalnym i charakterystycznym przejawem sukcesji po Bermanie i wpisuje metody polityczne środowiska „komandosów” w tradycję komunistycznej „walki z reakcją”.

Po publikacji dwóch pierwszych części niniejszego cyklu, wczytując się w komentarze pozostawione przez szanownych gości nabieram przeświadczenia, że termin „sukcesorzy” wymaga precyzyjnego uściślenia, a rola „komandosów” winna zostać przedstawiona jednoznacznie. Nie chcę bowiem, by postaci bohaterów tego cyklu i dotyczące ich procesy historyczne były postrzegane wyłącznie (lub głównie) poprzez pryzmat uwarunkowań narodowościowych, a istotę owej sukcesji sprowadzano do wspólnoty wynikającej z przynależności do narodu żydowskiego. Jestem przekonany, że taki sposób widzenia stanowi błędne, zgubne dla prawdy uproszczenie i oddala od zrozumienia problemu.

Nie „żydowskość” jest cechą kwalifikującą sukcesję od Bermana do Michnika i nie spisek „żydomasoński” leżu u podstaw tego stosunku. Wynika on bowiem z relacji łączących te osoby z polską rzeczywistością po roku 1944, zdeterminowaną przez system komunistyczny. Cechą kwalifikującą będzie zatem komunizm i wspólnota oparta na czynnym, historycznym uczestnictwie tych osób w ramach funkcjonowania zbrodniczego systemu. Mówiąc inaczej – błędem jest definiowanie motywów seryjnego mordercy poprzez fakt, że należy on do narodu żydowskiego, jeśli dokonuje swoich czynów w zakresie i na rzecz syndykatu zbrodni, określonej grupy interesu, znacznie większej niż narodowościowa. Gdy skoncentruję się na jego żydowskości, faktyczny motyw działań umknie mojej uwadze. Ta obserwacja wydaje się konieczna, by ustrzec się pokus łatwej manipulacji.

Nadto - dla wyjaśnienia wszystkim, którzy zechcą zarzucić autorowi prymitywne uproszczenia lub nieuwzględnienie różnic, między represyjnymi, bandyckimi metodami bermanowskich „przemian”, a odżegnującą się od przemocy, pokojową drogą „komandosów” informuję, że dostrzegam tę odrębność, a termin sukcesji definiuję jako odnoszący się do relacji celów i środków, użytych do ich realizacji.

Cechą wspólną tak uściślonej sukcesji będzie zawsze służebne, instrumentalne traktowanie społeczeństwa, w kategoriach przedmiotu, poddanego realizacji własnych (lub uznanych za własne) celów i wykorzystywanie ideologii jako narzędzia służącego tym celom. Rozwiązania siłowe, terror na skalę masową, był instrumentem koniecznym ( z punku widzenia komunistycznej pragmatyki) w procesie instalowania ustroju, gdy aktywny sprzeciw społeczeństwa groził niepowodzeniem działań sowieckiej agentury.

Od momentu gdy obcy Polakom ustrój opanował wszystkie dziedziny życia publicznego, a prowadzona systematycznie fizyczna likwidacja przeciwników zakończyła się sukcesem – przemoc, jako narzędzie, stało się bezużyteczną, propagandowo niezręczną spuścizną, do której wracano jedynie w chwilach zagrożenia realnym buntem.

„Komandosi” Michnika i Kuronia zastali Polskę Ludową jako „produkt” gotowy, ukształtowany przez ludzi ideowo i środowiskowo im bliskich. „PRL jako państwo – charakteryzował ich Andrzej Friszke - była ich państwem, rodzice je współtworzyli i niekiedy nim rządzili. Nie bali się aparatu władzy i jego przedstawicieli, przynajmniej do czasu, co wyróżniało ich wśród kolegów, którzy z niekomunistycznych domów wynieśli przestrogę, aby uważać i nie nadstawiać głowy”.

Ich sprzeciw wobec zastanej rzeczywistości dotyczył tych jej elementów, które nie przystawały do wizji państwa komunistycznego. Był reakcją w granicach systemu, nigdy nie kwestionując jego zasadności. Ideologiczne podłoże zawdzięczał głównie naukom schizmatyka Lwa Trockiego oraz elitarnemu poczuciu przynależności do świata działaczy partii komunistycznej.

Jest zatem rzeczą oczywistą, że cele, jakie stawiali przed sobą „komandosi” nie wymagały odwoływania się do środków przemocy, stosowanych masowo przez komunistów w latach 40 i 50-tych. Berman ich używał, ponieważ przedmiotem operacji komunistów było obce im, niechętne systemowi, wielomilionowe społeczeństwo, posiadające własną tradycje i kulturę. Fizyczna likwidacja najbardziej wartościowych, reprezentatywnych przedstawicieli tego społeczeństwa, otwierała komunistom drogę do władzy nad zastraszoną, bezwolną i pozbawioną elit masą.

Dla „komandosów” przedmiotem działań była rzeczywistość Polski Ludowej, bliska im, choć niezgodna z ideologiczną wizją. Już nie instalacja i budowanie podstaw systemu, a jego przeobrażenie i ewolucja narzucały zupełnie inny katalog środków, znacznie bardziej złożonych, o innym ukierunkowaniu. Ponieważ zastany przez nich system funkcjonował już w społeczeństwie – ono również stawało się przedmiotem działań. Problem sprowadzał się do pogodzenia obu, nieprzystających do siebie rzeczywistości. Komunizm miał zrezygnować z jawnych, strukturalnych elementów totalitaryzmu, w tym z dominacji politycznej (wymienionej na interes ekonomiczny), społeczeństwo zaś – w zamian za namiastkę demokracji – winno zaniechać prób rozliczenia zbrodni systemu i odstąpić od dążeń niepodległościowych. Efekt spotkania tych dwóch światów, musiał okazać się niekorzystny dla społeczeństwa, bowiem komunizm i jego przedstawiciele, raz zaakceptowani w roli partnerów i przyjęci z „dobrodziejstwem inwentarza” uzyskali tym samym atest legalizmu i trwale ulokowali się w rzeczywistości III RP.

Z jednej więc strony, przyszło „komandosom” sprzeciwiać się komunizmowi w wersji peerelowskiej ( w czym należy upatrywać cechy wewnątrzsystemowej opozycji) – z drugiej zaś - walczyć z tymi właściwościami polskiego społeczeństwa, które mogły okazać się przeszkodą w realizacji zamierzonych celów. Myślę, że to właśnie zdecydowało, iż „polski nacjonalizm”, szowinizm i antysemityzm znalazły się w katalogu środków – straszaków, którymi środowisko Michnika terroryzowało własne społeczeństwo, chcąc uzyskać jego ustępstwa na rzecz komunistów. Pomni doświadczeń Marca 1968 roku, uzbrojeni w użyteczną, antykomunistyczną retorykę, traktowali rzekome „polskie izmy” jako broń prewencyjną i osłonową, służącą obronie już zdobytych pozycji. Czy wynikało to z ich żydowskości? Oczywiście nie, bo pomijając fakt, iż nie wszyscy przedstawiciele tego środowiska byli Żydami, użycie rzekomo „polskich przywar” jako racjonalnej i celowej broni było de facto działaniem na rzecz przeobrażania systemu komunistycznego i nie musiało mieć nic wspólnego z interesem narodu żydowskiego.

Gdy Adam Michnik w książce "Kościół, lewica, dialog" napisał, iż: „Rozpętana na wielką skalę kampania antysemicka miała nie tyle ugodzić w tę resztę społeczności żydowskiej ocalałą z hitlerowskiego piekła, ile miała rozpalić nastroje nacjonalizmu i ksenofobii, przysłonić rzeczywiste przyczyny kryzysu społecznego, oduczyć Polaków racjonalnego myślenia i uczynić ich wspólnikami zbrodni. - powiedział prawdę, lecz tylko tę, wygodną i użyteczną dla swoich celów. Pominął natomiast milczeniem fakt, że ówczesna kampania antysemicka nie zrodziła się z ideologicznego podłoża i nie miała nic wspólnego z rzekomym „polskim nacjonalizmem” Gomułki, lecz stanowiła pożyteczny instrument sprawowania władzy. Wynikająca z tego doświadczenia wiedza, iż jest to instrument skuteczny, przy pomocy którego jedna grupa interesu sparaliżowała drugą, została następnie spożytkowana przez środowisko „komandosów” i użyta w momencie, gdy głosy przeciwników ustaleń „okrągłego stołu” zagrażały stabilności układu z komunistami.

W II tomie pracy zbiorowej „Aparat represji w Polsce Ludowej 1944-1989” znajdziemy tekst Piotra Gontarczyka - „Relacja TW „Returna” ze spotkania z Jackiem Kuroniem. Przyczynek do rozważań na temat wydarzeń marca 1968 r”. Autor zwraca uwagę, iż w listopadzie 1977 roku doszło w Krakowie do spotkania Jacka Kuronia z grupą tamtejszych opozycjonistów ze Studenckiego Komitetu Solidarności (najpierw w mieszkaniu Bogusława Sonika a następnie, w mniejszym gronie, w rezydencji Ziemowita Pochitonowa).

„Jaki obraz marca 1968 r. przedstawił Kuroń na spotkaniu w Krakowie? Kuroń pokazuje zajścia marcowe, jako wielką prowokację nacjonalistycznej frakcji Mieczysława Moczara, która dążyła do władzy w PZPR. Poniosła ona jednak klęskę przy istotnym udziale „komandosów”. Nie historiograficzne wywody są tu jednak najważniejsze. Otóż z gawędy warszawskiego gościa wyłania się obraz marca 1968 zasadniczo odmienny od tego, jaki można odtworzyć na podstawie książki Eislera „Marzec68”. Przytoczone w relacji wypowiedzi Kuronia wskazują, iż główny motyw działań komandosów nie był bynajmniej głęboko moralny. Bardziej istotne wydają się natomiast cele taktyczne: jakoś trzeba było się odnieść do spontanicznie narastających wydarzeń, gdyż „komandosi” zdawali sobie sprawę, że: „atmosfera na uczelni jest taka, że wcześniej czy później dojdzie do wystąpień - i one są nieuchronne”. Opowieść Kuronia dowodzi, że nie chodziło też o dawanie jakiegokolwiek świadectwa na wzór Pana Cogito, tylko o udział w walce dwóch konkurencyjnych frakcji wewnątrz PZPR. Niepodległość, wolność czy inne, transcendentne wobec taktyki politycznej wartości były tu mniej istotne. „Komandosi” działali, bo chcieli zwycięstwa „partyjnych rewizjonistów” (z którym związane było środowisko Kuronia) nad frakcją Mieczysława Moczara. W szerszym kontekście ideowym, jako „ortodoksyjni marksistowscy bez reszty” komandosi występowali w obronie komunistycznego internacjonalizmu, a przeciwko stanowiącemu zagrożenie dla Partii, „nacjonalizmowi”.

Warto zauważyć, iż rządzący Polską komuniści nigdy nie mieli złudzeń, że ich system wartości moralnych i politycznych, spojrzenie na tradycję czy historię jest zasadniczo odmienne niż większości społeczeństwa, a przebudowa świadomości Polaków wymagać będzie długiego czasu. Jednocześnie, zdawali sobie sprawę, że polska tradycja i chrześcijańskie korzenie cywilizacyjne będą największą przeszkodą w procesie wprowadzania komunizmu.

"My skazani jesteśmy, by dźwigać na plecach ogromny bagaż tysiącletnich doświadczeń - mówił pod koniec życia Jakub Berman - i proces odrywania się od tradycji (...) nie jest przez to procesem łatwym. (...) Tym bardziej że te wszystkie rojenia jagiellońskie połączone z marzeniami o wielkiej ekspansji na Wschód, które znamy z Sienkiewicza, żyją w świadomości Polaków ciągle, bo były przez wieki pielęgnowane w różnych środowiskach. (...) Jestem przekonany, że suma konsekwentnie prowadzonych przez nas działań przyniesie w końcu efekty i stworzy nową świadomość Polaków".

Jak wiemy, w początkowym okresie instalowania komunizmu podejmowane były próby oszukania Polaków, poprzez odwoływanie się do tradycji II Rzeczpospolitej, używania jej symboli, czy praw. Udział komunistów w uroczystościach religijnych miał stanowić dowód, jakoby możliwe było pogodzenie wiary katolickiej z światopoglądem materialistycznym, a przybyli z Moskwy agenci stroili się w szaty autentycznych patriotów. Szybko jednak zaniechano tych zabiegów, gdy Polacy okazali się odporni na tego rodzaju manipulacje. Nigdy natomiast nie zaniechano „rozgrywania” kwestii religijnych i tworzenia w tym zakresie fałszywych antynomii.

W czerwcu 1948 r. podczas konferencji redaktorów prasy partii robotniczych, Jakub Berman oświadczył: "Demaskujemy politykę Watykanu bez obrażania w najmniejszym stopniu uczuć religijnych, przeciwnie toczymy walkę o dusze katolików patriotów, którzy chcą takiej Polski jakiej my chcemy, lepszej, szczęśliwszej, i którzy są zdolni do wyemancypowania się od wpływów Watykanu, tak jak masy peeselowskie okazały się zdolne do wyemancypowania się od „Mikołajczykizmu".

Do tego, jakże charakterystycznego rysu sukcesji po Bermanie, jeszcze powrócę.

Odstąpienie przez komunistów, od nieudolnych prób przywłaszczenia polskich tradycji, zostało przypieczętowane brutalną, rozpętaną na skalę masową kampanią terroru, w której przemoc zastąpiła wszelkie argumenty i rozwiała wszystkie wątpliwości.

Kula karabinu i ubecka pałka była pierwszym filarem na jakim wsparto system. Filarem drugim była propaganda, wykorzystywana wbrew zasadom socjotechniki - w sposób masowy i długotrwały, wszędzie i stale. Wiemy, iż nie było takiej dziedziny życia społecznego, do której nie wciskałaby się w sposób nachalny. W rezultacie, po pewnym czasie uzyskano efekt znieczulenia, co dało znać o sobie już w okresie kryzysu związanego z procesem destalinizacji w 1956 roku.

Uzbrojeni w te doświadczenia „komandosi” przyjęli zgoła inną metodę, dostosowaną do własnych celów, lecz jednocześnie uwzględniającą specyfikę miejsca i potrzeby ludzi, wśród których przyszło im działać. Podstawowy problem, z którym musiano się zmierzyć, był znacznie poważniejszy, niż zadania stojące przed ich poprzednikami.

Nie chodziło wszakże o cel już osiągnięty, - narzucenie siłą obcego, okupanckiego systemu. Zgoda na jego funkcjonowanie wynikała ze swoiście pojmowanego „realizmu geopolitycznego”, którego wyraz znajdziemy w wielu pismach Michnika i Kuronia. Sprowadzał się do tezy, że nie było innego wyjścia - komunizm okazał nieuchronny, jako efekt historycznych uwarunkowań, w których Polska stała się przedmiotem w grze światowych mocarstw. Dominacja sowiecka była faktem i można było grać tylko w ramach bardzo ograniczonych możliwości.

Myśmy sobie nie wyobrażali, że ten system może się skończyć” – wspominała swoją działalność w KOR Henryka Wujec. I dodawała „Nie wyobrażaliśmy sobie, że można zmienić ustrój, mając silnego sąsiada na czele z Breżniewem, wojska radzieckie stacjonujące na terenie Polski, i taki aparat bezpieczeństwa. Staraliśmy się walczyć o drobne wolności, wywalczony obszar wymuszał walkę o następny, to była erozja...” ( w .„Historii nie da się zakłamać...”, wywiad Ewy Koźmińskiej-Frejlak z Ludwiką Wujec, Midrasz nr 109 (maj 2006).

Adam Michnik w artykule „Potrzeba reform” z października 1977 roku, którego publikacji w KOR-owskim „Głosie” odmówił Antoni Macierewicz pisał:

„[...] granicą zmian jest militarna i polityczna obecność ZSRR w Polsce. Dlatego opozycja powinna sobie uświadomić, że zmiany te musza odbywać się w ramach doktryny Breżniewa”. Wskazał także na fundamentalną zbieżność interesów kierownictwa politycznego ZSRR, władz politycznych w Polsce i demokratycznej opozycji oraz stwierdził, ze „w partii jest wielu "pragmatyków", którzy wiedza, ze represje niczego nie rozwiązują .”

Może szczególnie wyraziście ów rys „geopolitycznego realizmu” uwidocznił się w roku 1989, gdy snując rozważania o niepodległości Michnik, który niedawno wrócił z moskiewskich konsultacji, pisał w „Gazecie Wyborczej”:

„Co to znaczy dzisiaj chcieć niepodległości? Znaczy to konsekwentnie, krok po kroku, przebudowywać Polskę; znaczy to pracować, by doktryna Breżniewa została pogrzebana na zawsze. Jednak nie drogą rozpalania antyrosyjskiej nienawiści ani urządzaniem antysowieckich demonstracji. Wytwarzanie obrazu Polski dyszącej potrzebą antysowieckich akcji jest sprzeczne z polskim interesem narodowym i godzi w politykę rządu Tadeusza Mazowieckiego” – (Gazeta Wyborcza 10.11.1989r.)

Dla środowiska „komandosów” było rzeczą oczywistą, że nie sposób zaproponować Polakom kolejnej, „ulepszonej”, zmodyfikowanej formy sprawowania władzy przez komunistów. Nawet „socjalizm z ludzką twarzą” był projektem nie do zaakceptowania przez społeczeństwo, które na własnej tkance poznało uroki „realnego socjalizmu”. Należało zatem wypracować taką formułę działalności, która zyskałaby akceptację Polaków i oddalała skojarzenia z komunizmem. Dla społeczeństwa miała być przejawem dążeń niepodległościowych, dla władz – dysydenckim sprzeciwem wobec „błędów i wypaczeń” komunizmu.

Chodziło więc o przekonanie Polaków, że ci oto – ludzie „demokratycznej opozycji” są jedynymi i wiarygodnymi wyrazicielami dążeń wolnościowych polskiego społeczeństwa. Chodziło o zbudowanie takiego stanu społecznej świadomości, w którym cele „komandosów” zostałyby przyjęte przez społeczeństwo (lub jego reprezentatywną część) jako cele własne, z którymi należy się integrować, utożsamiać i o nie walczyć.

Jeśli więc pierwszymi filarami komunizmu w Polsce były karabin i propaganda, kolejne dwa, wnosiły w polską rzeczywistość nową, niespotykaną nigdy wcześniej „jakość”. Były wspornikami utworzonymi na zawierzeniu społecznym – czyli nadziei oraz poczuciu wspólnoty dążeń – czyli wierze w suwerenne, niepodległe państwo – wskazywane jako cel. Oba zostały wydobyte z polskiej tradycji niepodległościowej i zawłaszczone, w drodze wytrawnych, wielowątkowych gier, a następnie - po udanym spektaklu „historycznego kompromisu” - obrócone przeciwko Polakom.

By dokonać tego dzieła, nie można było występować z otwartą przyłbicą, tym bardziej – traktować społeczeństwa jako partnera i sprzymierzeńca. Ono – jako obiekt działań nie zasługiwało na podmiotowość, było tylko przedmiotem w grze, prowadzonej przez przebiegłych, posiadających polityczny patent zawodników. Ta okoliczność musiała prowadzić do poczucia alienacji, ale też przeświadczenia o własnej wyjątkowości i nieomylności, oraz bez mała misyjnym charakterze prowadzonej gry.

Krystyna Kersten, pisząc o Jakubie Bermanie zwraca uwagę, że „był politykiem o dominującej osobowości. Swoim rozmówcom i pracownikom w bezpośrednich kontaktach okazywał "pewność siebie, aż do nonszalancji, niemal do lekceważenia obecnych". Sprawiał wrażenie, że "nie potrzebuje się z nikim liczyć" i jest "panem sytuacji". Przewagę nad wieloma zapewniało mu wykształcenie wyższe, które nie było częste wśród kierowniczej kadry nowej władzy. Za Bermanem stało bardzo pomocne doświadczenie polityczne, sięgające jeszcze okresu przedwojennego. Był osobą inteligentną, obytą, o nienagannych manierach. Wszystko to razem tworzyło obraz człowieka silnego, zdecydowanego i pomagało mu umacniać swe formalne i nieformalne wpływy”.

Gdy w lutym 1946 roku ważyły się losy koncepcji bloku wyborczego z PSL-em, Berman mówiąc o PPR otwarcie wyznał: "We właściwym czasie ustaliliśmy, że tylko nasza droga będzie dobra dla Polski".

Wydaje się, iż te same cechy towarzyszyły wszystkim posunięciom „komandosów” , szczególnie wówczas, gdy dochodziło do starcia z odmiennymi koncepcjami i działaniami politycznymi. Gdy sięgniemy do wspomnień ludzi współpracujących ze środowiskiem Kuronia i Michnika, dostrzeżemy jak mocne było wśród nich przekonanie o własnej racji, chęć dominacji i ambicjonalne poczucie misyjności. Sądzę, że na tych właśnie, osobowościowych cechach zbudowano szczególną rolę „komandosów” i zostały one wykorzystane w procesie „legalizacji” komunizmu.

Ksiądz. Stanisław Małkowski w audycji „Świadkowie Historii Prawdziwej: Ksiądz Stanisław Małkowski i Antoni Zambrowski o działalności i życiu prawdziwym towarzysza Jacentego Kuronia, członka KSS KOR” wspominał:

Kuroń chciał mieć pierwsze miejsce w Kościele. Z chwilą gdy zaczął przemawiać w kościołach, chciał stanąć PONAD nauką Kościoła, wybierać z nauk ewangelicznych to, co uważał sam za słuszne, odrzucając to, co uważał za niesłuszne. Kiedy podczas spotkań z młodzieżą, na które został przeze mnie zaproszony na jego sugestię, powiedziałem coś, co jemu się wydało niesłuszne, od razu mnie gasił. Kuroń przekazał mi kiedyś list, jeszcze gdy siedział w więzieniu, w którym zarzucił mi szerzenie nienawiści. Dlaczego? Dlatego, że zajmuję się obroną dzieci poczętych, a w ten sposób »musisz tych, którzy dokonują aborcji nazwać mordercami, a to jest szerzenie nienawiści«. Z tego samego powodu zarzucił mi też nienawiść Jerzy Urban, także z powodu, że mam inny punkt widzenia na temat komunizmu niż on sam i funkcjonariuszy komunistycznych. Że nazywam morderców - mordercami. (…) Jacek starannie selekcjonował informacje - czasami nawet specjalnie mówił przez telefon o pewnych rzeczach po to, by „spalić” ludzi, by dowiedziała się o nich SB-ecja. Przykładem manipulacji ze strony Kuronia jest sprawa znanego Listu 59-ciu, który nie był wcale Listem 59-ciu, lecz 60-ciu, lecz akurat mu „wypadło” nazwisko Wojciecha Ziembińskiego, znanego opozycjonisty niepodległościowego - bo mu po prostu „nie pasował” (…) Kuroń traktował ludzi jak pionki w swojej grze. Utrwalił przy tym pewien kurs polityczny, który w naszej ojczyźnie oznacza konserwowanie komuny - pod inną nazwą- i tego zła, które w postaci zakłamania i zbrodni, które w systemie komunistycznym się dokonało, i które trwa jak trup w szafie, rozkłada się i zatruwa życie społeczne”

Antoni Zambrowski w „Suplemencie do wspomnień o Jacku Kuroniu” napisał: „Jacek Kuroń umiał realizować się wyłącznie jako działacz polityczny. [...] był on człowiekiem wielkich ambicji na skalę międzynarodową. Podobnie jak dla Róży Luksemburg Polska była zbyt małym dla jej ambicji krajem, które realizowała w europejskich ramach Międzynarodówki Socjalistycznej, tak i dla Jacka Polska była zbyt małym boiskiem. Swe ambicje pragnął realizować on w skali globalnej.[...] Będąc nosicielem Prawdy Absolutnej, Jacek zwalczał (zapewne w dobrej wierze) wszelką konkurencję w ruchu opozycyjnym. Wraz z kolegami przejął kierownictwo Komitetem Obrony Robotników, którego inicjatorami i pomysłodawcami byli harcerze z Czarnej Warszawskiej Jedynki.

[...]Jacek do tego stopnia czuł się wodzem przyszłej rewolucji, że w czasie strajków sierpniowych 1980 roku powiedział w swoim mieszkaniu dziennikarzom zagranicznym, że Lech Wałęsa - to porucznik w okopach, zaś "Sztab Generalny jest tu, w jego domu".

Bardzo wyraziście tę właściwość – przeświadczenie o własnej, nieomylnej racji, posuniętą do granic absurdalnego kłamstwa można dostrzec w tegorocznej rozmowie Michnika z Heleną Łuczywo, zatytułowanej „Nasz stół”:

Michnik: Oczywiście w podziemiu były środowiska, które mówiły, że z komuną nie ma co rozmawiać: Leszek Moczulski, Konfederacja Polski Niepodległej, Solidarność Walcząca. Ale w moim przekonaniu to były środowiska marginalne.

Łuczywo: Byli jeszcze działacze "Solidarności" skłóceni z Wałęsą: Andrzej Gwiazda, Andrzej Słowik, Marian Jurczyk.

Michnik.: Coś tam mówili, żeby z czerwonymi nie negocjować. Ale im głównie chodziło o to, że Lechu nie chciał ich przy Okrągłym Stole. Nie wierzę, że tak naprawdę chcieli jakiejś rewolucji.”

Również Krzysztof Czabański, redagujący w 1989 roku "Kuriera Okrągłego Stołu", w książce „Pierwsze podejście. Zapiski naocznego świadka”, na str.199 pisał:

„Dopiero wieczorem dorywa mnie Józek z relacją z Geremka. Jest wstrząśnięty jego zachowaniem: chamskim pokrzykiwaniem na ludzi z NZS-u, którzy śmieli zadać nietaktowne pytanie (zresztą, wcale nie nietaktowne, tylko rzeczowe i co najwyżej niewygodne; władza też uważa to, co niewygodne za nietaktowne lub wrogie). Kuroń przyklepuje twierdzenia Geremka, Michnik tak samo. Grają tę samą rolę, tę samą grę. [...]

Ogólne wrażenie, że naczalstwu „S” bardzo przeszkadzają ludzie, pytania dziennikarzy, członkowie „S” jako tacy, tylko coś tam im wszyscy brużdżą, a to strajk, a to nieufność, a to złośliwe pytania (choć tych, jak Boga kocham, nie ma, mimo, że to wręcz dziwne!). I to wszystko im przeszkadza w chwili, gdy oni załatwiają z władzą tak wielkie rzeczy dla „S” i kraju! Taka niewdzięczność...”

Kwestią niezwykle istotną dla oceny działań grupy „komandosów”, ale też ważną ze względu na prawdę historyczną, wydaje się rozstrzygnięcie pytania: czy działania „komandosów” były od początku koordynowane przez władze komunistyczne i wkomponowane w sowiecką strategię podstępu i dezinformacji, czy też – dokonano przejęcia ich środowiska w sprzyjającym dla władzy momencie i naznaczono im rolę „łącznika” między społeczeństwem, a partią, zmierzającą do „ustrojowej transformacji”?

Powolny, lecz nieuchronnie postępujący proces ujawniania tajemnic, zawartych w aktach policji politycznej PRL sprawia, iż uzyskujemy coraz pełniejszy, odmitologizowany obraz najnowszej historii. Z pewnością więc, również to pytanie doczeka się udzielenia rzetelnej odpowiedzi. Mając na uwadze, że system komunistyczny poddaje kontroli każdą sferę aktywności, a szczególnie skierowanej przeciwko jego interesom, oraz dostrzegając rzeczywisty wymiar marnej jakości intelektualizmu Michnika czy Kuronia – skłaniałbym się ku tezie, że sami „komandosi” zostali potraktowani jako użyteczne, w pełni funkcjonalne narzędzie. Za takim stanowiskiem, przemawia szereg zdarzeń i wypowiedzi, do których powrócę w kolejnym tekście. Wówczas też, głębszego znaczenia nabierają dosadne słowa Rafała Ziemkiewicza z roku 1994, przytoczone w „Salonie” Waldemara Łysiaka : Każdy, kto udeckiego guru nazywa agentem, niepotrzebnie i niezasłużenie go dowartościowuje. Michnik był tylko, jak to zwał Lenin, „pożytecznym idiotą”, miotanym jakimiś zapiekłymi kompleksami i urazami, urabiającym milionową rzeszę udeckich potakiwaczy podług swych neurotycznych odlotów. Jeśli go czymś kupiono, to daniem mu możliwości nadymania się do woli, daniem mu mesjanistycznego poczucia, że prowadzi masy ku rajowi tolerancji. Zdaje się, że to wystarczyło, by się pan Michnik swym mesjanizmem upił do nieprzytomności, tak, że nawet nie zauważył, iż mu ktoś włożył kijek w d... i kręci nim jak kukiełką. To by miał być agent? Kpiny. To pajac. Szmaciany pajacyk na patyku, nic więcej”.

CDN...

Źródła:

http://www.papierowemysli.pl/arts/artsReadFull/23

http://www.gomulka.terramail.pl/towberman.htm

http://www.abcnet.com.pl/?q=node/1539

http://wyborcza.pl/1,75546,3652986.html

http://www.asme.pl/109597402914844.shtml

http://www.asme.pl/111119029142158.shtml

http://wyborcza.pl/1,97189,6245203,Adam_Michnik_i_Helena_Luczywo__Nasz_stol.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz