Nie będziemy razem, bo nie ma przyzwolenia na zdradę o świcie i na fałsz przekraczający ludzką miarę. Nie możemy być razem, bo nasz gniew jest dziś bezsilny, gdy zabrano nam tylu niezastąpionych. Nigdy nie będziemy razem, bo pamiętamy - kto siał nienawiść i chciał zebrać jej żniwo.

poniedziałek, 13 kwietnia 2009

TRZECI ŚWIAT

Uprawiający "Ketmana" jest swoistym marranem naszego czasu, przechowuje czystość moralną i wierność starej wierze służąc nowej, na dnie duszy gardząc nią i nienawidząc jej. [...]

Ketman, pomyślany jako raczej perwersyjne Dobro, płacące jakimś cierpieniem za swą wielodenność, jest w gruncie rzeczy niezwykle wygodnym stanem ducha i ciała: ten, kto go uprawia, jest przeświadczony o swej immanentnej szlachetności, bo on jeden wie jak jest naprawdę, opływając jednocześnie w dostatek wszelki, gorliwie dostarczany przez komunistów, którzy już wiedzą, jak wynagrodzić tych co im służą, choćby tylko na pokaz. Mnie to hadzi” – pisał Tyrmand w „Dzienniku 1954”.

Znamy „Ketmana”. Znaliśmy go w czasach PRL-u, gdy służył usprawiedliwieniu „dystyngowanej” zdrady - dostrzegamy dziś - wśród rzesz „immanentnie szlachetnych”, którzy na przymierzu z komunistami oparli swoją wegetację.

W "Zniewolonym umyśle" Miłosz zbudował definicję Ketmana, którą zaczerpnął od francuskiego myśliciela Artura Gobineau. To z jej pomocą próbował analizować zachowania intelektualistów w epoce stalinizmu i rozprawić się z własnym „ukąszeniem”.

Pisał: "Czym jest Ketman? [...] Zdaniem ludzi na muzułmańskim Wschodzie posiadacz prawdy nie powinien wystawiać swojej osoby, swego majątku i swego poważania na zaślepienie, szaleństwo i złośliwość tych, których Bogu spodobało się wprowadzić w błąd i utrzymać w błędzie. Należy więc milczeć o swoich prawdziwych przekonaniach, jeżeli to możliwe. Jednakże są wypadki, kiedy milczenie nie wystarcza, kiedy może ono uchodzić za przyznanie się. Wtedy nie należy się wahać. Nie tylko trzeba wtedy wyrzec się publicznie swoich poglądów, ale zaleca się użyć wszelkich podstępów, byleby tylko zmylić przeciwnika. Będzie się wtedy wypowiadać wszelkie wyznania wiary, które mogą mu się podobać, będzie się odprawiać wszelkie obrządki, które uważa się za najbardziej niedorzeczne, sfałszuje się własne książki, wykorzysta się wszelkie środki wprowadzania w błąd. [...] Ketman napełnia dumą tego, kto go praktykuje. Wierzący dzięki temu osiąga stan trwałej wyższości nad tym, którego oszukał, chociażby ten ostatni był ministrem czy potężnym królem [...]. Szydzisz z nieinteligentnej istoty, rozbrajasz niebezpieczną bestię. Ileż uciech jednocześnie!".

Tym samym było Orwelowskie pojęcie dwójmyślenia - pozwalające na wyznawanie dwóch sprzecznych poglądów i wierzenia w oba naraz - owa bezpieczna, wsparta nowomową odmiana dialektyki, przeznaczona dla wybitnych konformistów.

Ale to nie Koran powołał Ketmana, nie Miłosz i Gobineau go przywrócili. Istniał od zawsze, wszędzie tam, gdzie do własnej nędzy przykładano miarę szlachetnej postawy myśliciela, gdzie słabość tłumaczono rozsądkiem , a pychę – przezornością. To on dokonał „politycznego” wyboru Judasza, gdy ten, rozczarowany „niemesjańskim“ przesłaniem Jezusa wydał Nazareńczyka Najwyższej Radzie Kapłanów. To on stał za Radziwiłem, Opalińskim i Radziejowskim, on wznosił „racje” Chłapowskiego i Lubeckiego. Ile postaw wyznaczył w czasach PRL-u – owych literackich „inżynierów dusz”, wzniosłych „Puczymord” i autoryzowanych dysydentów - przekonanych o moralnej „dostojności” i „potykaniu” się ze złem. Ilu przyniósł samousprawiedliwienie i kojące poczucie spełnienia? Wysublimowany z pospolitej zdrady miał zaspokajać potrzeby ludzi zbyt słabych, by pogodzić się z własnym zbydlęceniem, zbyt tchórzliwych, by znieść swoją twarz.

Poznacie mię po głosie; pókim był w okuciach,

Pełzając milczkiem jak wąż, łudziłem despotę,

Lecz wam odkryłem tajnie zamknięte w uczuciach

I dla was miałem zawsze gołębia prostotę” –

pisał poeta, budząc wizją Ketmana nadzieję - bycia wężem i gołębiem - siłą wewnętrznej wielkości zdolnej połączyć dwa, oddzielne światy.

Wydawało mi się, że taka gra będzie możliwa. Wtedy nie przyszło mi do głowy, że Ketman musi się pogrążyć w wewnętrznym kłamstwie, które w końcu przenika całą jego istotę. Że jest to droga w ślepy zaułek” - tłumaczył swój wybór człowiek, który sam nazwał się Ketmanem.

A przecież „bycie Ketmanem” to kuszące wyzwanie, probierz intelektualnej sprawności, niemal egzystencjalny test na wielkość ludzkiego ducha, zdolnego przekraczać granice różnych światów. Czy może być większe wyzwanie, niż zachowanie własnych myśli i wyznawanie cudzych poglądów, głoszenie kłamstwa i posiadanie depozytu prawdy, niż przejście przez morze hipokryzji suchą stopą? Kto z nas oparłby się pokusie posiadania władzy nad złożoną dialektyką i prowadzenia gry na pograniczu antynomicznych rzeczywistości? Władzy równiej bogom, zdolnym bezkarnie przekraczać granice dobra i zła.

Ketman zawsze zna odpowiedź na pytanie „Cóż to jest prawda” i wie kiedy i przed kim być „Królem Żydowskim”. Ketman nie powie „Oto jestem”, lecz „tam są inni” i nie wkroczy na drogę z której nie ma odwrotu.

„Patrzcie i podziwiajcie zawrotną grę losu
o możliwości potencje o uśmiechy fortuny.
A Barabasz być może wrócił do swej bandy

A Nazareńczyk
został sam
bez alternatywy
ze stromą
ścieżką
krwi”.

Istnieje jakaś przedziwna moc, która wciąga w „bycie Ketmanem” i sprawia, że nie potrafimy zdystansować się, ani myśleć obojętnie o tej postawie. Być może przeczuwamy, że Ketman jest naszą osobistą sprawą, że do żywego dotyka naszego wnętrza, odkrywając w nim jakąś niezgłębioną i mroczną przestrzeń pytań, która nas przeraża, ale zarazem fascynuje, odpycha i przyciąga - niczym mysterion prodosias - tajemnica zdrady... To wystarczy by ulec.

Ustanowiona przez samych Ketmanów - mysterion prodosias - to obszar który istnieć nie może, który istnieć nie ma prawa. Jak nie istnieje świat między kłamstwem, a prawdą, pomiędzy dobrem, a złem. Jak nie można znaleźć przestrzeni między bytem, a niebytem.

Miano tajemnicy nadano jej po to, by nikt nie pytał o imię zła, by nazwę zdrajcy ukryć za fasadą wzniosłego rozdarcia. Ich „ślepy zaułek” ma bardziej przypominać hamletyczny dylemat, niż służalcze wywody Doktora.

Nie jest jednym ani drugim. Od Hamleta oddziela go lęk przed stawianiem pytań, do Doktora nie dorasta samouświadomieniem zaprzaństwa. Jest niczym.

Stworzony jako literacka fikcja, został pochwycony przez błyskotliwych nędzarzy jako ostatnie koło ratunkowe, namiastka bytu, pozwalająca utrzymać się na powierzchni rzeczywistości.

„Można przyjąć, że życie jest grą, a człowiek graczem. Poza tym nie ma niczego. Istnieją reguły gry, istnieją wygrane i przegrane, są tacy co wygrali i przegrali, ale nic z tego nie jest na serio. […] Wszystko wygląda tak, jakby naprawdę było, ale nic nie jest naprawdę”.

„Szlachetni naprawiacze świata”, wygodni konformiści, bufoni, karierowicze i pospolite kanalie stworzyli przestrzeń własnej miernoty, nieistniejący „świat Ketmana”, w którym próbują dyktować judaszową wersję zdarzeń, pisaną językiem kamuflażu. W świecie który wznoszą – ich postawa „na granicy” ma znieść wszelkie granice, zatrzeć hierarchie i zniszczyć normy. Ma przeczyć istnieniu naturalnego porządku, w którym wybór dokonuje się zawsze w kategoriach dobra lub zła, a wolna wola nie podlega żadnej determinacji. W „świecie Ketmana” zniewolenie nosi nazwę „wolnomyślicielstwa”, kłamstwo nazywa się „dyskursywnością”, zdradę – „kompromisem”. Lęk przed Słowem, wymusza wielość słów, groza pustki żąda zgiełku i agresywnej kazuistyki. Próbując żyć ukrywają własną nicość - przeciwko wszystkim, którym przynależy wiedza o własnej historii i semantyczne prawo nazywania rzeczy po imieniu.

A przecież –

niewiedza o zaginionych

podważa realność świata

wtrąca w piekło pozorów

diabelską sieć dialektyki

głoszącej że nie ma różnicy

między substancją a widmem”

Wolno zrozumieć mordercę, który mówi „zabiłem i będę zabijał”, oszczędzić złodzieja chełpiącego się swoim oszustwem i szanować łgarza, gdy złapany na kłamstwie nie kryje się za gardą demagogii.

Lecz nie wolno godzić się na Ketmana – który z negacji dobra i zła próbuje uczynić „trzeci świat” i swoją „niby obecnością” niszczy odwieczny porządek, występując przeciwko tym, którzy mają prawo był świętymi lub łotrami.

Nie można pozwolić, by pseudointelektualny bełkot „bycia Ketmanem” uzasadniał najzwyklejsze łajdactwo i z zaprzeczenia rzeczy niezaprzeczalnych czynił fałszywą normę. Nie wolno – ponieważ każdy Ketman, nienazwany swoim imieniem zabija fundamentalną prawdę o naszej rzeczywistości i drwi z ludzi, zdolnych udźwignąć ciężar odpowiedzialności za słowa i czyny. Nie wolno – bo Ketman jest śmiertelnym wrogiem człowieka, wszystkiego, co w nas słabe i potężne - co czyni nas wolnymi i pozwala się zmierzyć z autentycznym wyzwaniem. Jeżeli szczytem moralności jest wierność, to dnem upodlenia staje się zdrada.

„patrzymy w twarz głodu, twarz ognia, twarz śmierci

najgorszą ze wszystkich – twarz zdrady”.

Ketman odrzuca każdy wybór. Ketman nie ma twarzy. Nawet twarzy zdrajcy.

Dlatego nie istnieje „trzeci świat” Ketmana. Budowanie na nim, to tworzenie najgroźniejszej fikcji – gorszej od „socjalistycznej ojczyzny” i „Europy bez granic”. Fikcji złowrogiej, bo -

zasnutej gęstą mgłą

przez mgłę nie sposób dostrzec

oczu pałających

łakomych pazurów

paszczy

przez mgłę

widać tylko

migotanie nicości”

Państwo tworzone przez Ketmanów musi upaść, bo zaprzęgnięte do obrony ich postaw, toczy walkę ze wszystkim co autentyczne i prawe – choćby było ułomne i nazbyt wątłe. Z pamięcią – nie mając własnych wspomnień, z wolną myślą – nie dając żadnej w zamian, a wreszcie z życiem – samemu będąc martwym.

„nie o wieniec kamienny Troi prosimy Cię Panie /

nie o pióropusz sławy białe kobiety i złoto / lecz jeśli możesz przywróć spla­mionym twarzom dobroć / i włóż prostotę do rąk”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz