Nie będziemy razem, bo nie ma przyzwolenia na zdradę o świcie i na fałsz przekraczający ludzką miarę. Nie możemy być razem, bo nasz gniew jest dziś bezsilny, gdy zabrano nam tylu niezastąpionych. Nigdy nie będziemy razem, bo pamiętamy - kto siał nienawiść i chciał zebrać jej żniwo.

piątek, 11 lipca 2008

KAIN

W domu zawsze mówiło się źle o Kościele i Piłsudskim, jak przystało na rodzinę przedwojennego komunisty. O Kraju Rad słyszał od ojca, że ludzie tam szczęśliwi, a rządy robotników i chłopów budują nowy ład na ziemi. Gdy przyszła wojna, znalazł się na robotach przymusowych. Po dwóch latach udało mu się uciec w rodzinne strony, ale przypadkowa łapanka sprawiła, że wysłano go jeszcze dalej, na roboty do Wiednia. Tam szybko znalazł wspólny język z miejscowymi komunistami i wraz z nimi ofiarnie pomagał Armii Czerwonej wyzwalać Wiedeń. W deklaracji członkowskiej ZBOWiD -u napisał później, że prowadził pracę wychowawczą wśród obcokrajowców i był łącznikiem w ramach Befreiungs Front.
W 1945 zapisał się do PPR i ukończył Centralną Szkołę Partyjną w Łodzi. Powodem do dumy napawał go fakt, że w latach 1945- 1948 walczył jako żołnierz Głównego Zarządu Informacji Wojska Polskiego o utrwalenie władzy ludowej. Czas był gorący, więc starał się zadowolić przełożonych i nigdy nie wracać z akcji z pełnym magazynkiem.
Wkrótce dostrzeżono młodego porucznika i w 1946 wysłano go do Anglii, by „popracował” wśród polskich oficerów. Praca pod kierunkiem doświadczonych towarzyszy radzieckich, przynosiła nadspodziewane efekty, a młody funkcjonariusz wykazywał duże umiejętności, namawiając oficerów polskiej armii do powrotu do ojczyzny. Ci, którzy uwierzyli w zapewnienia sympatycznego młodzieńca, siedząc później w kazamatach bezpieki, musieli znajomość z nim wspominać jako największy, życiowy błąd.
„Londyński sprawdzian”, zdany w oczach sowieckich przyjaciół celująco, przyśpieszył karierę towarzysza porucznika. W roku 1951, w wieku 26 lat jest już szefem „Informacji” dywizji piechoty w Ełku, a w 54’ awansuje na szefa wydziału w departamencie finansów MON. Takich jak on nazywano pieszczotliwie „kołkami”. Bez przygotowania, bez szkoły i wykształcenia, nadrabiali braki gorliwym entuzjazmem. Nigdy nie drżała im ręka. Byli jak dobre, wygodne narzędzie, które bezbłędnie trafi wroga w potylicę.
Okres „odwilży” nasz bohater przeczekał w kwatermistrzostwie, a potem zaciągnął się na „studia” w Akademii Sztabu Generalnego. Wielu takich jak on, zmieniało wówczas „zaszeregowanie”, by skutecznie zatrzeć ślady zbrodniczej działalności w Informacji. Kontrolowane przejścia z bezpieki do Informacji, z Informacji do bezpieki, z aparatu politycznego do administracji, z Informacji do aparatu politycznego pozwalało, nawet najbardziej „umoczonym” przetrwać cało krótki okres tzw. odwilży.
Po „fali rozliczeń” nasz bohater, oczyszczony i świeży, za sugestią radzieckich „doradców” zaprzyjaźnia się szybko z towarzyszem Wojciechem, znanym im od lat jako „Wolski”, a wkrótce potem poznaje samego generała Pawłowa.
Te znajomości owocują przyśpieszoną karierą. Towarzysz Pawłow, tak wspominał pierwsze kontakty z oddanym „sprawie” oficerem: „Po pierwszej rozmowie zrozumiałem, że ta znajomość może przynieść mi dużo korzyści. (…)Widziałem w nim człowieka z dużymi perspektywami i bardzo żałowałem, że nie kieruje on kontrwywiadem, co stwarzałoby znacznie więcej możliwości do bezpośrednich z nim kontaktów. (…)Zacząłem zastanawiać się, jak mogę mu pomóc nie tylko w samym powrocie do kontrwywiadu, ale - najlepiej - na szefa tej służby”.
Jak powiedział tow. Pawłow, tak zrobił. W 1965 nasz bohater zostaje szefem kontrwywiadu Marynarki Wojennej, a w dwa lata później zastępcą szefa Wojskowej Służby Wewnętrznej.
Od roku 1979 jest już szefem całego kontrwywiadu WSW. Ma w ręku władzę, którą potrafi umiejętnie wykorzystać, budując wokół siebie atmosferę „silnego” człowieka.
Partia i radzieccy doceniają fakt, że potrafi trzymać na krótkiej smyczy żołnierzy tzw. Ludowego Wojska Polskiego i wkrótce wykorzystują jego doświadczenia do operacji „scalenia” bezpieczniackich służb. W roku 1981, już jako generał zostaje ministrem spraw wewnętrznych.
Doświadczenia z czasów wojskowej „Informacji” przydały się gdy trzeba podjąć decyzje o wypowiedzeniu wojny własnemu społeczeństwu. Ofiary – te zamierzone i te przypadkowe były konieczne. On to rozumiał.
Ludzie, którzy znali go z tego okresu, nie potrafią docenić starań generała. Taki Władysław Pożoga, może z zawiści twierdzi, że „ Był służalczy wobec przełożonych zwłaszcza w stosunku do tych którzy mieli decydujący wpływ na jego dalszą karierę. Zdolny wykonać każde zadanie, aby pozyskać uznanie i względy przełożonych. W stosunku do współpracowników bezwzględny w wykonawstwie jego poleceń przeciwstawiających się natychmiast usuwa. Żądny władzy, mściwy wobec osób krytycznie oceniających jego działania. Wyjątkowo zapobiegliwy w materialnym urządzaniu siebie i rodziny.”
Inny z „klubu generałów”,Franciszek Szlachcic, mówi wprost: „ Gdybym miał krótko go scharakteryzować, powiedziałbym tak: Inteligencja - średnia, częściowo nabyta w bezpiece. Do roku osiemdziesiątego dziewiątego przypominał skrzyżowanie Dzierżyńskiego z Berią. Z bolszewickim honorem wykonywał zadania postawione przez Bieruta, Gomułkę, Ochaba, Gierka, Kanię, Jaruzelskiego oraz towarzyszy radzieckich. Był jednak przede wszystkim najwierniejszym, najoddańszym, najlojalniejszym, najwytrwalszym, najoperatywniejszym, najodważniejszym i chyba najniebezpieczniejszym współpracownikiem generała Jaruzelskiego”.
W 1989 nasz bohater przechodzi metamorfozę. Pod wpływem silnych uczuć patriotycznych zmienia się w polityka, męża stanu, któremu los Polski zawierzają zebrani w podwarszawskiej miejscowości „opozycjoniści”. Słowa, jakie w dedykacji książki, zamieściła jedna z tych „zagubionych owieczek”, cieszą serce dzielnego żołnierza: "...Pragnę oświadczyć, ze jestem pełen podziwu dla Pana osobiście i roli jaka Pan odegrał w naszej pokojowej rewolucji” – Jacek Kuroń.
Jest dumny ze swojej roli i wykonuje ją jak potrafi najlepiej – czyli zgodnie z instrukcją. W tamtych, „szalonych „ latach dziewięćdziesiątych tak dalece wczuwa się w swoją rolę, że zdaje się tracić pamięć o minionych latach. Czas bywa pomocny. Nie żyją już przecież mordercy księdza Suchowolca i księdza Niedzielaka. Nie żyją również mordercy morderców księży. Dobiega końca czas sprzątania po „błędach młodości”. Przyjaźń i czuły szacunek, jakim otacza naszego bohatera armia uznanych autorytetów i moralistów, pomaga w tej zbawiennej dla Polski terapii.
Własnymi, żołnierskimi słowami, tak opisuje to ofiarne posłannictwo :
„ Zdziwienie u wielu ludzi budzi fakt, ze Minister Spraw Wewnętrznych, jeden ze współtwórców i realizatorów stanu wojennego, patronował procesom, które doprowadziły do Okrągłego Stołu i ustrojowych przemian w Polsce.
Z całą pewnością było w Polsce, co najmniej kilku wybitnych polityków z dużym doświadczeniem, ale każdy z nich przy próbie dokonania zmian ustrojowych nie mając zaufania i całkowitego wsparcia MSW i MON zostałby niezwłocznie usunięty ze wszystkich stanowisk i w najlepszym wypadku odszedłby w polityczny niebyt. Żaden z nich nie miał odpowiedniego zaplecza. Podlegały im tylko sekretarki, bo już kierowca i oficer ochrony byli funkcjonariuszami podległego mnie MSW. Niewielu także było w Polsce polityków, którzy byliby zdolni zaryzykować załamanie się kariery, utratę stanowisk i środków do życia.”

Podkreślając siłę argumentów, jakimi się wówczas posługiwał, nie omieszkał wymienić:
„Pozwolę sobie przypomnieć, że podlegało mi bezpośrednio: około 100 tysięcy mundurowej policji i ZOMO, kilkanaście tysięcy funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa - dość sprawnej policji politycznej, silnie rozbudowany wywiad i kontrwywiad, ponad 500 tys. ORMO dla której w magazynach zgromadzone było pełne policyjne wyekwipowanie z bronią włącznie. Byłem zwierzchnikiem Wojsk Ochrony Pogranicza i Nadwiślańskich Jednostek Wojskowych ochraniających centralne instytucje państwa. Bezpośrednio podlegało mi silnie rozbudowane Biuro Ochrony Rządu, które ochraniało Rząd, Biuro Polityczne i Sekretariat KC PZPR. Sprawowałem zwierzchni nadzór nad uzbrojoną Strażą Przemysłową, Strażą Ochrony Kolei, Strażą Leśną, Strażą Bankową itp.
Jest jeszcze jeden mało znany, ale bardzo istotny fakt, który znacząco umocnił moją pozycję w kraju, w systemie sprawowania władzy. Od 2 grudnia 1983 r. byłem Przewodniczącym Komitetu Rady Ministrów do Spraw Przestrzegania Prawa, Porządku Publicznego i Dyscypliny Społecznej. W skład Komitetu wchodzili przedstawiciele kierownictw: Najwyższej Izby Kontroli, Sądu Najwyższego, Prokuratury Generalnej PRL, Naczelnego Sądu Administracyjnego, Państwowego Arbitrażu Gospodarczego, Ministerstw: Administracji Gospodarki Terenowej i Ochrony Środowiska, Pracy Płac i Spraw Socjalnych, Finansów i Głównego Urząd Ceł, Komunikacji, Ministra do Spraw Współpracy ze Związkami Zawodowymi a także Urzędu Rady Ministrów oraz innych urzędów administracji państwowej. Ponadto w skład Komitetu wchodzili przedstawiciele: Frontu Jedności Narodu, Polskiej Akademii Nauk, Zarządu Głównego Zrzeszenia Prawników Polskich oraz Naczelnej Rady Adwokackiej.”
Czy ktokolwiek mógł sądzić, że tak potężna postać, może uchylać się od odpowiedzialności za Polskę? On ją przyjął jak największy ciężar.
Dziś jest chory, poważnie chory. Prawie pół wieku ciężkiej pracy, w stresie i napięciu musiało niekorzystnie odbić na zdrowiu. Gdy słyszy, jak zarzuca mu się zdradę, tchórzostwo, odpowiedzialność za setki ofiar czuje, że to społeczeństwo nie zrozumiało jeszcze jego dziejowej misji. Ani konieczności.
„ W mojej sprawie – powtarza - nie było żadnych dowodów, które mnie obciążały, wręcz przeciwnie. Strasznie ubolewam nad tym co się stało, ale ja tego nie chciałem”.
I mówi prawdę, bo dowodów dziś nie ma. Jedne spoczęły głęboko w ziemi, inne uszły z dymem. Te ocalałe, są u zbyt dobrych przyjaciół, by mogły martwić.
Wiedzę o wszystkich zbrodniach, o których wiedział, o których słyszał lub, których się tylko domyślał zabierze ze sobą. Ta wiedza, którą ma dziś, wystarczy, by dożył w spokoju swojego czasu „bohatera”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz