Nie będziemy razem, bo nie ma przyzwolenia na zdradę o świcie i na fałsz przekraczający ludzką miarę. Nie możemy być razem, bo nasz gniew jest dziś bezsilny, gdy zabrano nam tylu niezastąpionych. Nigdy nie będziemy razem, bo pamiętamy - kto siał nienawiść i chciał zebrać jej żniwo.

wtorek, 22 kwietnia 2008

GRUZJA – MOJA SPRAWA

„Omawiając rozmaite rodzaje agentów, czyli obywateli wolnego świata, którzy w ten czy inny sposób sprzedali się GRU, nie można pominąć jeszcze jednej ich kategorii, najbardziej ze wszystkich obrzydliwej.” – pisze Wiktor Suworow w książce „ GRU. Radziecki wywiad wojskowy”. Warszawa 1999, s. I dodaje:

,„Choć monografia o ambicjach naukowych nie powinna ustosunkowywać się w sposób emocjonalny do omawianego tematu, tutaj jednakże rozgrzesza określenie, jakiego wobec wspomnianych osobników używali między sobą wszyscy oficerowie radzieckiego wywiadu.

Określenie owo brzmi <gawnojed> , a skąd się wzięło nie sposób już dzisiaj dojść, używane było od zawsze i wszędzie, niezależnie od ustroju i położenia geograficznego państwa, a dotyczyło członków wszelkiej maści Towarzystw Przyjaźni ze Związkiem Radzieckim, działaczy organizacji pacyfistycznych (z ruchem na rzecz jednostronnego rozbrojenia na czele), Zielonych i innych postępowych radykałów. (…) Pogarda, jaką oficerowie GRU i KGB żywili wobec takich osobników, nie oznaczała naturalnie, że nie wykorzystywali ich gdzie i jak się dało, i to absolutnie nie zważając na ich bezpieczeństwo (w przeciwieństwie do bezpieczeństwa agentów).”

Gdy spojrzeć dziś, na zachowania niektórych polityków niemieckich i francuskich lub ocenić wypowiedzi naszych rodzimych lewaków w sprawie Gruzji, nie sposób uniknąć skojarzenia z opisywaną przez Suworowa tą szczególną kategorią „użytecznych idiotów”.

Tym bardziej, skojarzenie jest uprawnione, że Suworow kreśli dalej ich przyszłość w następujących słowach:

„Z czasem wielu gawnojedów się ustatkowało. Osobnicy ci, zamieniwszy porwane dżinsy na garnitury od najlepszych krawców, zasiadają obecnie w gustownie urządzonych gabinetach, piastując często wysokie funkcje państwowe. Nie pamiętają już "szlachetnych" porywów młodości, lecz tylko do czasu.”

Być może, to z owych „szlachetnych porywów młodości” pochodzi przeświadczenie wielu prominentnych polityków zachodnich, że „Rosji nie należy drażnić”, a sprawa Gruzji i jej separatystycznych regionów jest tak naprawdę wewnętrzną sprawą Kremla. Korzystając na tym, Rosja od lat traktuje ten region Kaukazu jako swoje dominium i przy udziale służb i agentury wpływu kreuje politykę Gruzji.

Gdy 9 kwietnia 1991r. Tibilisi ogłosiło niepodległość, a prezydentem został Zwiad Gamsachurdia, GRU potrzebowało tylko kilku miesięcy, by przygotować pucz i „namaścić” na to stanowisko byłego sowieckiego ministra spraw zagranicznych Eduarda Szewardnadze. Po wyniszczającej wojnie domowej i wymuszonym przez Rosję przystąpieniu do tzw. Wspólnoty Niepodległych Państw, wybory parlamentarne wygrała koalicja reformatorów przewodzona przez Nino Burdżanadze i Micheila Saakaszwili. Ponieważ rząd Szewardnadze sfałszował wyniki wyborów, doprowadziło to do masowych protestów, nazwanych przez dziennikarzy „rewolucją róż” i zmusiło go do ustąpienia ze stanowiska. W styczniu 2004r. prezydentem został wybrany Micheil Saakaszwili otrzymując 96% głosów.

Jego zdecydowana, prozachodnia i pronatowska polityka wywoływała wściekłość Putina. Likwidacja baz rosyjskich i niemal całkowita samodzielność energetyczna Gruzji sprawiła, że jedynym realnym narzędziem wpływu Rosji, stało się popieranie nacjonalizmu osetyńskiego i abchaskiego. Rachuby Putina, że podsycanie niepokojów uniemożliwi Gruzji akces do struktur NATO, okazały się chybione, po decyzjach podjętych na Szczycie w Bukareszcie.

Dla nawet postronnych obserwatorów polityki międzynarodowej, wydaje się oczywistym, że niepodległość i suwerenność Gruzji oraz jej przynależność do NATO, oznaczać będzie klęskę imperialnej polityki Kremla, opartej na zasadzie „dziel i rządź” i wyrwie obszar Kaukazu z dominacji rosyjskiej. Ogromnego znaczenia nabiera udana polityka dywersyfikacji dostępu do surowców energetycznych, prowadzona przez Gruzję. Rurociąg Baku-Tbilisi-Ceyhan łączący Azerbejdżan z Turcją i powstający gazociąg Baku-Tbilisi-Erzerum, stwarzają również dla Polski możliwości uniezależnienia się od złóż rosyjskich.

Prosta zasada, bezsporna dla ludzi doświadczonych sowiecką okupacją – im mniej Rosji w świecie - tym będzie on lepszy, tylko z pozoru wydaje się tak oczywista.

O ile można wyjaśnić politykę osi Moskwa – Berlin – Paryż, jako konsekwencję procesu „zamiany porwanych dżinsów na garnitury”, o tyle reakcje niektórych polskich polityków na zdarzenia ostatnich dni, trudno opisać innymi słowami jak polityczny analfabetyzm, a ich samych należy zaliczyć do grona groźnych, bo ambicjonalnych, „użytecznych idiotów”.

Oto premier tego rządu, w reakcji na prezydencką inicjatywę natychmiastowego wysłania do Gruzji przedstawicieli kancelarii, stwierdza - „ Rozumiem emocje i przyjazne nastawienie pana prezydenta do Gruzji i chciałbym tylko abyśmy jako Polacy dokładali też do naszych reakcji maksimum profesjonalizmu” - traktując tym samym prezydenta RP, jako niezrównoważonego młokosa o infantylnych reakcjach, a samemu kreując się na profesjonalnego gracza międzynarodowej sceny.

http://wiadomosci.onet.pl/1733459,11,tusk_do_prezydenta_mniej_emocji,item.html

„ Winna być wspólna delegacja w tej sprawie. To zupełnie niepotrzebny zgrzyt i incydent. Stawia on w złym świetle koordynację (ośrodka prezydenckiego z rządem)” - nazywa to wydarzenie inny polityk rządzącej partii, dając do zrozumienia, w jak głębokim poważaniu ma polską rację stanu, gdy chodzi o partyjniactwo i urażoną ambicję.

http://wiadomosci.onet.pl/1733733,11,1,1,,item.html

Pominę milczeniem wypowiedzi innych „polityków”, których ton nie pozostawia wątpliwości, że ich autorzy nie odbiegają mentalnie od opisu zawartego w książce Suworowa.

Pokazywanie całemu światu jak „pięknie się różnimy” w ocenie naszej racji stanu i rozgrywanie na międzynarodowej arenie chorobliwych obsesji i urazów, musi czynić z Polski kraj egzotyczny i anormalny. Kraj, w którym premier i minister spraw zagranicznych, mając do czynienia z sytuacją wyjątkową, przybierają miny obrażonych wyrostków i za wszelką cenę starają się zdyskredytować politykę polskiego prezydenta. Czy jest Europie drugie państwo, mieniące się demokratycznym państwem prawa, w którym w sposób tak spektakularny, rząd wykorzystuje najważniejsze kwestie polityki międzynarodowej, do prowadzenia de facto kampanii prezydenckiej na rzecz swojego lidera? Nie licząc się z kosztami takich działań, za cenę racji stanu i roli Polski w Europie?

Sposób, w jaki rządowe media relacjonują to zdarzenie, wydaje się uzasadniać miano „obce”, na określenie ich roli. Niektóre tytuły świadczą o tym realnie –

„Sporna misja w Gruzji”, "Polska biega po punktach zapalnych świata" - Gruzja na skraju wojny”, „Iskrzy między kancelariami. Spór o prezydencką delegację w Gruzji”, „Tusk do prezydenta: mniej emocji” - są dziełem przypadku, złej woli czy zamierzoną manipulacją?

Szczególny akcent, jaki kładzie się w tych relacjach - na ukazanie konfliktu pomiędzy prezydentem, a rządem, za cenę zatarcia istoty sprawy i znaczenia pomocy, jakiej Lech Kaczyński udziela Gruzji w konflikcie z Rosją, powinien prowokować do pytań o świadomą grę interesów.

Można zapytać, bynajmniej nie retorycznie – kto korzysta na tej sytuacji, kto potrafi rozgrywać ten rzekomy „spór kompetencyjny” pomiędzy polskim rządem, a prezydentem? A wreszcie – w czyim interesie leży, by spór ten wciąż podtrzymywać?

Jak, w kontekście zachowań polskiego premiera można oceniać słowa Putina, który twierdzi, że "Problemy z Polską dadzą się rozwiązać dzięki Tuskowi".

http://www.tvn24.pl/12691,1546596,wiadomosc.html

Jeśli nałożymy na to, paraliż służb wywiadu i kontrwywiadu, skutecznie demontowanych od blisko pół roku i wiedzę o agenturalnych konotacjach części naszych elit – nietrudno dostrzec, że sprawa stosunku do Gruzji czy Ukrainy staje się w Polsce wskaźnikiem, według którego można dość precyzyjnie zdefiniować grupy interesów.

Banalne twierdzenie, że sprawa Gruzji wyznacza rolę Polski w polityce międzynarodowej oraz, co może ważniejsze – stopień, w jakim potrafiliśmy się uwolnić od wpływów rosyjskich, pozwala się łatwo zweryfikować. Jak dotychczas, rząd Tuska nie wykazał się niczym, co mogłoby mnie przekonać, że działa w imię obrony polskich interesów.

Przeciwnie – rezultaty wizyt w Rosji, USA czy Brukseli dowiodły, że słabi ludzie, stworzyli słaby rząd i Polska staje się bezwolnym przedmiotem międzynarodowych gier. Jedynie realny, silny ośrodek polityki zagranicznej, jakim jest Urząd Prezydenta jest atakowany i dyskredytowany, głównie za sprawą rządowych mediów.

Ludzie rządzący dziś Polską, zdają się uprawiać politykę „wiejskich sołtysów”, zajmując się

( i to nieudolnie) sprawami bieżącymi i doraźnymi, kręcąc się wokół własnego podwórka i zabiegając o medialny wizerunek. W sytuacji, gdy ważą się losy Europy i następuję nowy podział wpływów, który na kilka pokoleń zdeterminuje naszą przyszłość - rządzący fundują Polakom żenującą kampanię prezydencką, w imię zaspokojenia własnych, autorytarnych ambicji.

Dla większości ludzi, patrzących nieco dalej niż polityczni analfabeci, jest rzeczą bez znaczenia, czy Donal Tusk „pomści” zniewagę za przegrane wybory 2005r. Mam nadzieję, że kadencja tego pana przeminie, niczym smutny epizod w naszych dziejach. Nic mnie nie obchodzą chorobliwe ambicje ludzi, traktujących Polskę jak sanatorium, w którym leczą swoje prowincjonalne kompleksy.

Obchodzi mnie natomiast świat, w którym Gruzja czy Ukraina będą wolne od łap rosyjskiego agresora. Obchodzi mnie świat, w którym kraje doświadczone sowiecką okupacją, będą wspólnie z Polską stanowiły przeciwwagę dla dążeń polityków, których nawet sowieckie KGB traktowało z należną im pogardą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz